Yakov wpatrywał się w ogień, przypominając sobie dzień, który zmienił jego życie.
— Urodziłem się w małej wiosce, niedaleko morza. Jej mieszkańcy w
większości byli wilkołakami. Pamiętam to nawet teraz. Pewnej nocy
obudziły mnie przerażające krzyki. Wszystko działo się tak szybko... —
Zamyślił się, a jego wzrok był nieobecny. — Gdy otworzyłem oczy wszędzie
w pokoju był dym. Wszytko otoczone było płomieniami, a zewsząd
napływało coraz bardziej gorące powietrze. — Splótł dłonie. — Miałem
wtedy może z sześć lat? W panice zeskoczyłem z łóżka i pobiegłem szukać
rodziców. Wybiegłem na rozpadający się korytarz i krzyczałem. Wtedy
usłyszałem wołanie ojca z drugiego końca domu. Pobiegłem w tamtym
kierunku, kaszląc od nadmiaru dymu. Nadal przed oczami to, co wtedy
ujrzałem. Moja mama była uwięziona w kącie, przez płomienie i wielkie
kłody drewna. Ojciec rozpaczliwie chciał ją uwolnić i nie zważając na
ból próbował przesunąć palące się deski gołymi rękami. — Zrobił przerwę,
gdy dokładnie cała sytuacja pojawiła się w jego głowie. Shea tylko
patrzył się na niego z pod na wpół zamkniętych powiek. — Wtedy moja
matka krzyknęła, na co ojciec mnie dostrzegł. Nad nami usłyszeliśmy
głośny trzask, a chwilę po tym leżałem na na podłodze. Sufit zawalił się
na mich rodziców, a tata w ostatniej chwili mnie popchnął, ratując przy
tym moje życie, a poświęcając swoje. Z sufitu leciały kolejne deski,
więc szybko wstałem i zacząłem uciekać. Przez dym nie mogłem oddychać, a
jasne płomienie skutecznie zagradzały mi drogę. Do tego dochodziły łzy,
które zasłaniały mi cały widok, lecz jakoś udało mi się uciec na dwór.
Chwilę po tym... cały dom się zawalił. Wiedziałem, że moi rodzice już
nie żyją, ale nadal stałem i patrzyłem się na płonące szczątki mojego
mieszkania.
Dopiero po chwili spostrzegłem, że nie tylko mój dom
obrócił się w proch. Gdzie się nie obejrzałem tam otaczał mnie ogień, a
pośród niego krzyczący ludzie. Nieliczni biegli przed siebie, uciekając
przed śmiercią. Pewnie stałbym tam dalej, gdyby nie nagły wybuch i
jakieś latające odłamki, które o mało mnie nie trafiły i zmusiły do
ucieczki. Biegłem za tymi, którzy się uratowali, czyli może za czterema
osobami, prosto w las, który na szczęście nie stanął w płomieniach.
Reszta zmieniła swoje formy i pobiegła jak najdalej. Ja jednak byłem za
mały, nie potrafiłem się jeszcze przemieniać. Stałem wryty za drzewami i
patrzyłem na tańczące języki ognia wokół drewnianych domów oraz wielkie
kłęby dymu, płynące wraz z wiatrem. Wszystko zdawało się być tak jasne
na tle nocy, a jednocześnie przerażające... — Jeszcze przez chwilę
wpatrywał się w ogień pustym wzrokiem, po czym mrugnął parę razy,
powracając myślami do rzeczywistości. Te wszystkie wspomnienia
najwyraźniej na dobre wypaliły się w jego głowie i chyba nigdy nie
znikną. Westchnął i kontynuował: — Po tygodniach włóczenia się bez
celu, wychudzony zostałem znaleziony przez małego krwiopijcę. Nie miałem
nic przeciwko byśmy się zaprzyjaźnili, bo nie miałem nikogo. Później
dowiedziałem się, jak wiele mamy wspólnego, głownie to, że oboje
zostaliśmy sierotami. On także stracił całą rodzinę. No... Prawie.
Przeżył tylko jego starszy brat — westchnął, krzywiąc się. — Podobno to
on doprowadził do zagłady całego rodu. — Zwrócił się ku Shei. —Jak
pewnie wiesz, wampiry nie są zbyt często spotykane, a już szczególnie
pełnokrwiste, dlatego morderstwo całej "szlacheckiej" rodziny odbiło się
niemałym echem po stolicy. Oficjalnie uznano to jako nieszczęśliwy
wypadek, spowodowany pożarem, lecz Ivar twierdzi co innego. Widział jak
jego własny brat pozbawia życia rodziców. Mimo przerażenia posłuchał
matki, która ostatnimi siłami, ze łzami w oczach, dławiąc się krwią,
wyszeptała, aby uciekał. Później, jak się spotkaliśmy, okazało się, że
jesteśmy prawie rówieśnikami i zaprzyjaźniliśmy się. — Uśmiechnął się na
to wspomnienie. — Teraz w sumie nie mam nic do roboty, dlatego pomagam
mu odnaleźć brata i dowiedzieć się, dlaczego to wszytko zrobił. Chociaż
osobiście myślę, że Ivar po prostu chce się zemścić, lecz nie chce
otwarcie się do tego przyznać.
Koturin nic nie mówił, tylko wpatrywał się w gwiazdy. Mimo wszystko musiał przyznać, że nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
— No, ale... Nie ma się co użalać nad tym co było — skomentował
Yakov, wstając i rozciągając plecy. — Tak w ogóle, to co z nimi robimy?
— Z kim? Śpiącymi księżniczkami, czy cyrkowcami od siedmiu boleści?
— Najpierw to drugie.
— To nie wiem. — Shea wzruszył ramionami. — Zaproponowałbym pozbycie
się ich na dobre, ale pewnie byś się nie zgodził, więc może związać i po
prostu zostawić?
Wilkołak uśmiechnął się i podszedł do jednego z nieprzytomnych
mężczyzn. Zaczął przeszukiwać mu kieszenie, aż w końcu znalazł to, czego
szukał.
— Co robisz?
— A... tylko nafaszeruję ich tym samym prochem, co nam chcieli wcisnąć. Mniej roboty.
Shea nieświadomie kiwnął głową. Na to rozwiązanie nie wpadł. Oboje
zaczęli podawać obcym środki nasenne, z tą różnicą, że Yakov dawał im
określoną dawkę, natomiast nastolatek wpychał im do ust taką ilość, ile
akurat się sypnęło.
— To teraz zostali ci dwaj. — Odwrócili się w kierunku Ivara i Zethara.
— Budzimy ich jakoś? —zapytał wilkołak.
Shei na usta wkradł się wredny uśmiech. Podszedł na chwilę do leżącej
kobiety i wziął jej bat. Trzymając go z powrotem stanął koło kolegi i
patrzył się na śpiących z twarzą demona. Jak oni śmieli nachlać się i
pójść spać, podczas gdy oni musieli wszystko ogarniać?
— Ej! Shea, to zbyt brutalne! — Yakov złapał go za łokieć, gdy ten
zaczął iść w ich kierunku. Nastolatek tylko się na niego krzywo spojrzał
i wydał dźwięk niezadowolenia. Wyrwał rękę i usiadł przy ognisku,
oglądając bicz. Był wyjątkowo dobrze zrobiony i mocny.
Yakov ziewnął ze zmęczenia. Najwyraźniej walka go wykończyła.
— Dobra, to ja się może zdrzemnę. — Podszedł do ogniska i położył się na ziemi.
Po pewnym czasie Shea słyszał jego regularny oddech. Spojrzał się na
niego. Może też pójdzie spać? Ale przed tym chciał jeszcze coś zrobić.
Brunet nadal był w szoku. Nieznajomy wyglądał jak mały
piętnastolatek. Na pierwszy rzut oka z delikatnym uśmiechem wyglądał
niewinnie. Jednak gdy natrafiło się na szaro - brązowe oczy można było
wyczuć, że nie ma się do czynienia ze zwyczajnym nastolatkiem.
— Kim jesteś? —zapytał chłopiec.
— Ja... — zawahał się Zethar. —Nie wiem...
W oczach nieznajomego zaświeciły się iskierki zainteresowania.
— Jak się tu dostałeś?
— Nie... — zaczął się zastanawiać. — Nie pamiętam. — Przejechał wzrokiem po dziwnych, fioletowych drzewach bez liści i pomarańczowym niebie. — Ale z tego co widzę jest tutaj interesująco — skomentował z dziwnym spokojem.
Chłopiec zaczął się śmiać.
— Chcesz ze mną zagrać? — zapytał nadal rozbawiony.
— Pewnie i tak nie mam wyboru... — Spojrzał podejrzliwym wzrokiem na nieznajomego.
— Ha ha! Widzę, że szybko łapiesz sytuację. — Uśmiechnął się niewinnie. Położył rękę na ramieniu bruneta i w mgnieniu oka zniknęli w płomieniach.
W czasach, gdy wszystkie rasy żyły w pokoju, cztery osoby musiały uciekać z miasta, przez najgłupszy incydent, o jakim każdy z was mógł pomyśleć. Obojętny wampir, wiecznie głodny wilkołak, młody i zbuntowany koturin oraz nieśmiertelny człowiek, czyli czysta mieszanka wybuchowa. Co z tego niemożliwego połączenia wyniknie? Kłopoty? To na pewno. Ich przygoda właśnie się rozpoczęła.
czwartek, 31 maja 2018
Rozdział 13
Nastolatek stał pewny
siebie i obserwował przeciwnika, nie tracąc przy tym czujności. Za jego
plecami słyszał odgłosy walki wilkołaka z trzema ludźmi, jednak nie
zważał na to, co robił Yakov, tylko koncentrował się na swoim pojedynku.
Brązowowłosa mierzyła
koturina wzrokiem pełnym nienawiści i furii. Jak on śmiał ją podrapać?
Wzięła zamach biczem i już chciała wyprowadzić cios, gdy nagle koło
głowy chłopca coś przeleciało i trafiło w kobietę. Okazało się, że był
to jeden z jej towarzyszy. Oboje stracili przytomność na skutek
zderzenia się głowami i upadli na ziemię.
— No, jednego mniej — mruknął do siebie wilkołak.
Shea najpierw patrzył się szczerze zszokowany, lecz szybko irytacja zastąpiła zdziwienie.
— Co ty, kurwa, wyprawiasz?! — wrzasnął do Yakova.
— Jesteś ślepy, czy to twoja głupota jest tak wielka? — odparł nadal wymieniając ciosy z trzema wrogami.
W końcu jeden z nich się
odsłonił. Wilkołak nie zamierzał przegapić takiej okazji i kopnął go z
całej siły w brzuch, na co mężczyzna zachłysnął się krwią i poleciał w
tył. Szybko wyminął jego sprzymierzeńców i jeszcze raz przywalił mu nogą
tak, aby już nie wstawał.
— Teraz zostało tylko dwóch. — Uśmiechnął się lekko.
Przetarł dłonią z
licznymi otarciami swój nos, z którego teraz leciała stróżka krwi, a
językiem przejechał po pękniętej wardze, czując słony posmak. Parę razy
oberwał, lecz nie miał żadnych poważniejszych obrażeń, co zawdzięczał
wilczym genom. Spojrzał się na dwóch stojących, którzy także byli mocno
poobijani. Zdawali sobie sprawę, że zlekceważyli przeciwnika, lecz nawet
teraz nie mieli zamiaru się wycofać. Ciężko oddychali, zmęczeni długą
wymianą ciosów. Jeden z nich splunął krwią na ziemię. Nastała chwila
spokoju, po której pojedynek miał być kontynuowany.
Shea widział napiętą
atmosferę między tymi trzema osobami. Wciąż był wkurzony, że nie mógł
dłużej podrażnić się z kobietą. Zauważył, że Yakov stał do niego tyłem.
Barki białowłosego unosiły się rytmicznie z powodu ciężkiego oddechu. W
kierunku koturina byli zwróceni dwaj złoczyńcy, jednak sprawiali
wrażenie, jakby nie zwracali na niego uwagi.
Nastolatek postanowił
coś sprawdzić. Zaczął chodzić w tę i z powrotem, uważnie przy tym
obserwując wzrok dwójki wrogów, jednak ci nie odrywali oczu od
wilkołaka. Wpadł na pomysł, jak zakończyć ich pojedynek.
Yakov zacisnął pięści i
na nowo napiął wszystkie mięśnie, szykując się do ataku. Nagle zauważył,
że coś przemknęło koło jego głowy i usłyszał trzask. Odruchowo zrobił
krok do tyłu, zasłaniając się ręką. Gdy opuścił dłoń zobaczył, że dwaj
przeciwnicy leżą nieprzytomni na ziemi.
— Coś ty zrobił? — zapytał szczerze zdziwiony wilkołak.
— No co? Wziąłem butelki
i rzuciłem. — Wzruszył ramionami koturin. — Nie musisz dziękować —
dodał lekko ironicznie i machnął ręką.
— A co jeśli ich zabiłeś?
— To trudno.
Shea podszedł do Zethara
i odwrócił go na plecy. Zrezygnowany westchnął. Brunet spał w najlepsze
i nie wyglądał, żeby miał się szybko obudzić.
— Nic cię to nie rusza? — kontynuował Yakov.
— Ale co? Ich śmierć?
Nie — rzekł bezemocjonalnie nastolatek, siadając na ziemi przy ognisku.
Wziął z pod nóg kawałek drewna i wrzucił go do ognia. — A tobie co? Na
miłosierdzie do bandytów się zebrało? Nigdy się nie zdarzyło pozbawić
kogoś życia? — zapytał od niechcenia, opierając głowę o duży pień i
zamykając oczy.
Wilkołak przysiadł się, aby się ogrzać. Wpatrywał się w trzaskający co jakiś czas ogień.
W lesie nastała cisza,
przerywana jedynie przez świerszcze oraz czasem przez szumiące liście. Siedzieli tak w milczeniu niedaleko siebie. Wcześniej pewnie już
skakaliby sobie do gardeł, jednak teraz nie widzieli w tym sensu. Nadal
za sobą nie przepadają, lecz są na siebie skazani, czego obaj byli
świadomi.
— Zdarzało — odparł w końcu Yakov. — Ale wtedy, gdy nie miałem nad sobą kontroli. Świadomie nigdy nikogo nie zabiłem.
— No widzisz... — mruknął Shea, nie otwierając oczu. — Ja byłem do tego zmuszany i najwyraźniej coś mi zostało.
Dopiero teraz wilkołak oderwał wzrok od płomieni i przeniósł go na koturina.
— Jak to?
Nastolatek uchylił lekko
powieki i spojrzał na białowłosego, u którego zobaczył całkowitą powagę
na twarzy. Znów je zamknął i zaczął spokojnie opowiadać.
— Gdy byłem mały mnie i
moją siostrę praktycznie sprzedano mrocznej gildii. Chodziło im głównie o
mnie, ze względu na umiejętności mojej rasy, ją wykorzystywali do
szantażowania mnie. Zamknęli nas w jakimś lochu i pod groźbą, że coś jej
zrobią byłem zmuszany słuchać tych typów. Jako dzieciak byłem słaby.
Bałem się o życie siostry, więc robiłem wszystko co mi kazali. —
Przerwał na chwilę, przypominając sobie codzienne łzy, brutalne treningi
oraz uścisk zmarłej siostry, który dawał mu poczucie, że nie był sam na
tym świecie. Otworzył oczy, aby nie widzieć tych obrazów z
przeszłości. Ujrzał spokojne, rozgwieżdżone niebo, na co jego serce na
powrót się uspokoiło. — Tak zostałem wyszkolony, chociaż bardziej pasuje
określenie wytresowany, do brudnej roboty. W skrócie, już jako dziecko
byłem zabójcą na każde skinienie palcem.
Nastała chwila ciszy.
Yakov nie wiedział jak zareagować. Nie lubił koturina, ale teraz, gdy
usłyszał co przeżył, zaczął mniej za nim nie przepadać.
— A... Jak to się stało, że mieszkasz z Zetharem?
Shea zmarszczył lekko
brwi. Nie chciał wracać myślami do tamtego dnia. Dlaczego w ogóle
opowiadał temu psu swoją historię? Spojrzał na niego i westchnął z
rezygnacją. Może dlatego, że nie wiadomo kiedy ich drogi się rozejdą? Do
tego czasu będą ze sobą przebywać. Ponad to takich sytuacji jak ta, że
będą musieli na sobie polegać w walce, może być w przyszłości więcej,
dlatego lepiej mieć neutralne kontakty, niż stale drzeć ze sobą koty.
Koturin znowu utkwił wzrok w ciemnym niebie.
— Gdy miałem dwanaście
lat przypadkiem dowiedziałem się, że moja siostra umarła, a te
skurwysyny zataiły ten fakt przede mną i dalej szantażowały mnie jej
kosztem. — Wziął wdech, aby się uspokoić. — Wtedy pierwszy raz nie
miałem nad sobą kontroli. Pamiętam wszystko jak przez mgłę. Wiem tylko,
że wpadłem w szał i wybiłem tam wszystkich, co do nogi. Później nie
miałem gdzie się podziać i właśnie wtedy spotkałem Zethara, który
zaproponował bym z nim poszedł.
— Tak po prostu?
— Znaczy... Wcześniej
wpadłem na niego dwa razy. Za pierwszym razem myślałem, że go zabiłem. —
Uśmiechnął się lekko. — Strasznie się zdziwiłem, gdy następnego dnia
zobaczyłem go żywego. — Zaśmiał się słabo. — Przyjąłem jego ofertę i
tylko dzięki temu teraz tu jestem. Mimo wszystko jest dla mnie jak
ojciec, którego nigdy nie miałem... — Nadal się uśmiechał, ale
uświadomiwszy sobie co właśnie powiedział, zerwał się do siadu i
zawstydzony wycedził: — Tylko nie waż się mu tego mówić, bo obiecuję, że
nie dożyjesz następnego dnia!
— Spokojnie, nie powiem. — Yakov podniósł ręce w geście obronnym, lekko się przy tym śmiejąc.
Koturin prychnął i znów
się położył. Znów nastała chwila ciszy. Wilkołak wstał i podszedł
niedaleko skraju lasu. Rozejrzał się, aż w końcu dostrzegł większe
kawałki drewna. Wziął je i wrzucił w ogień, na powrót siadając po
turecku obok płomieni.
— A ty? Jak to się
stało, że trzymasz się z wampirem? Z tego co wiem, to wilkołaki nie są
zbyt pozytywnie nastawione także do tej rasy.
— Heh... — zaśmiał się
białowłosy. — Masz rację... Jako dzieci też nie mieliśmy łatwo. To
wszystko... działo się strasznie szybko.
piątek, 4 maja 2018
Rozdział 12
Od dłuższego czasu panowała noc. W lesie jedyne dźwięki wydawały świerszcze oraz wiejący wiatr, niosący rześki zapach. Całkowity spokój zakłócały radosne okrzyki, niosące się z polany. Jeden z podróżników, który najwyraźniej był elfem, wesoło grał na flecie, drugi na gitarze. Co jakiś czas odezwało się tamburyno, trzymane przez biegającą boso kobietę. Wymachiwała rękami w rytm muzyki i skakała cała roześmiana wokół ogniska. Ivar i Zethar siedzieli obok i pijąc trunki śmiali się z dwoma nowo-poznanymi kolegami. Czuli się całkowicie rozluźnieni i świetnie się bawili.
Jedynie Yakov i Shea byli daleko z tyłu, przy lesie. Jeden opierał się o drzewo, a drugi siedział na kamieniu. Obaj byli zażenowani i patrzyli się z niedowierzaniem na dwójkę znajomych. Wilkołak doskonale wiedział, co Ivar potrafił robić po alkoholu. Nastolatek natomiast miał w pamięci fakt, że gdy Zethar jest pijany, to zachowuje się kompletnie nieprzewidywalnie. Spojrzeli na siebie zrezygnowani, lecz kiedy natrafili na swój wzrok, obrócili gwałtownie głowy w akcie nienawiści.
Wtedy podeszła do nich rozradowana tancerka, która chwiejąc się wymachiwała dwoma butelkami.
Wtedy podeszła do nich rozradowana tancerka, która chwiejąc się wymachiwała dwoma butelkami.
— A wy co tak siedzicie? Napijcie się! To nie gryzie. — Wcisnęła po trunku każdemu z nich i tanecznym krokiem odeszła.
Shea i Yakov nie skomentowali zachowania brunetki. W tym samym momencie odłożyli na ziemię szklane naczynia. Na kilometr było widać, że dziewczyna jest pijana, zresztą jak cała reszta towarzystwa.
Przy ognisku Zethar zarzucił ramię na Ivara.
— Wiesz co... Szuję jakbyśmy snali się od baaardzo dawna... — zaczął bełkotać.
— Ja też bracie... Nie spotkaliśmy się wczeszniej?
Usłyszawszy znajomą melodię zaczęli kołysać się niezdranie i razem śpiewać.
Koturin patrzył się na zachowanie dorosłych i nie rozumiał, jak można się tak spić z kompletnie obcymi osobami. Od dzieciństwa był bardzo podejrzliwy, więc nie ufał tym podróżnikom.
— To się dobrali... — burknął pod nosem.
— No... — przytaknął wilkołak. — Czy Zethar tak zawsze? Znaczy, skoro nie działają na niego trucizny i inne takie, to dlaczego alkohol jest wyjątkiem?
— Nie to, że nie działają — rzekł nastolatek, nie patrząc na rozmówcę. — Po prostu jego organizm niweluje jej działanie w bardzo krótkim czasie. Czuje jej efekty i w zależności od rodzaju oraz stężenia trucizny z czasem ją usuwa. A teraz, skoro ciągle uzupełnia paliwo...
Nagle brunet wstał i chwiejącym się krokiem podszedł do siwej klaczy, przywiązanej do wozu. Kołysząc się stanął przed nią i zaczął się jej przyglądać zafascynowanym wzrokiem.
— Ty, kurwa, jednorożec!
Ivar potykając się o własne nogi podszedł do człowieka i oparł się o jego ramię.
— Co ty pierdolisz! — rzekł po chwili wpatrywania się w konia. Ten stał spokojnie i parsknął. — Przecież to pegaz.
Zdziwiony Zethar spojrzał się na kolegę, po czym znów na klacz. Oboje się jej przyglądali, aż po chwili w milczeniu przekrzywili głowy. Białe zwierzę tylko machało ogonem.
— Ale czad! — wypalił w końcu blondyn. — Od kiedy zebry ciągną przyczepy?
Ivar podszedł bliżej i przytknął swoje czoło do głowy konia. Spojrzał w jego kaprawe oczy groźnym wzrokiem.
— Ty, kuńwiu — zaczął kompletnie pijany. — Tylko żebyś nie próbował nam tego wozu zapierdolić! Zrozumiano?!
Zethar wziął majaczącego wampira za ramię, aby wrócili na miejsce przy ognisku.
Shea przyłożył dłoń do twarzy. Nie mógł uwierzyć w zachowanie tej dwójki. Yakov natomiast ledwo powstrzymywał się od śmiechu, lecz czuł, że długo nie da rady tego w sobie dusić.
Ivar oraz brunet znów siedzieli i nieumiejętnie śpiewali. Nagle blondyn wcisnął butelkę Zetharowi, który na ten gest mocno się zdziwił.
— Od dziś już nie będę. Ja trzeźwieję, a wy pijcie. — Blondyn zaczął wstawać, lecz stracił równowagę i znowu usiadł na pieńku.
Człowiek zszokowany patrzył się to na alkohol, to na kolegę. Nagle chwycił go za głowę i siłą zaczął wlewać w niego płyn.
— Pij! Pij i nie pierdol, że jesteś pijany!
Wampir najpierw protestował, lecz chwilę później sam wziął butelkę w ręce i brał duże łyki.
— Zethar...— Odwrócił się w jego stronę ze łzami w oczach. — Mój bracie! Ty wiesz lepiej, co dla mnie dobre! — wstał i rozłożył ręce. Wzruszony brunet także wstał.
— Oczywiście Ivar! — Zrobił ku niemu krok, aby go chwycić ramionami, lecz zbyt bardzo kręciło mu się w głowie i ostatecznie chwycił powietrze obok blondyna. Stracił równowagę i walnął o ziemię. Przyklejony twarzą do podłoża nie wstawał. Ivar chwiejąc się spojrzał na niego, po czym sam poczuł, że ma zawroty głowy. Po chwili również padł nieprzytomny.
Shea zmarszczył brwi. Coś mu się nie zgadzało. Zetharowi zdarzało się upić do nieprzytomności, lecz nigdy po tak krótkim czasie. Kiedy położył się koło niego Ivar, to podejrzenia wzbudziły się także u wilkołaka.
— Trochę to zajęło zanim tabletki nasenne zaczęły działać — powiedziała zmęczona kobieta, odgarniając włosy z twarzy. Jej głos sprawiał wrażenie jakby wcześniej w ogóle nic nie piła. Spojrzała pewnym siebie wzrokiem na dwie osoby będące przy lesie.
— Brać ich — rozkazała swoim podwładnym, którzy bez wahania ruszyli do ataku.
Rozkojarzony Yakov odruchowo kucnął, unikając kopnięcia. Nie miał chwili wytchnienia, bo z obu stron wymierzali w niego ciosy dwaj inni goście. Cofnął się i przywarł plecami do drzewa. Zaskoczony znów się zgiął, zasłaniając głowę. Usłyszał jak trzecia pięść głośno walnęła w pień. Spojrzał w górę, gdy przeciwnik masował obolałe knykcie.
— Może byś mi pomógł? — zapytał wkurzony Yakov.
— Nie chce mi się — odparł bezemocjonalnie Shea, siedzący wysoko na gałęzi drzewa.
Wilkołak nie mógł powiedzieć nic więcej, ponieważ musiał skupić się na walce. Podciął przeciwników, wytracając ich z równowagi, tym samym zyskując chwilę spokoju. Jednak nie na długo, gdyż zbóje szybko się podnieśli i bijatyka rozpoczęła się na nowo.
Shea przypatrywał się z góry z kpiącym uśmieszkiem. Nagle kątem oka dostrzegł coś czarnego, lecącego w jego stronę i w ostatniej chwili się uchylił. Obok niego rozległ się trzask. Bat trzymany przez kobietę wrócił do niej.
— Kotku, bądź tak miły i złaź na dół, jak ci pani każe — powiedziała prowokująco.
— Dzięki za propozycję, ale nie potrzebuję tresera. — Uniknął kolejnego ciosu, lecz bicz na końcu się zwinął i trafił go w nogę, powodując, że koturin stracił równowagę i kucając wylądował na ziemi.
— Grzeczny kotek... — mruknęła brunetka z uśmiechem. Podirytowany nastolatek przyjął postawę bojową.
Shea ruszył na przeciwniczkę i juz chciał wbić w nią pazury, gdy nagle wokół jego ręki zawinęła się plątanina skórzanych pasków. Uderzył z hukiem o ziemię.
— Oj, koteczku... Pani się nie drapie.
Coraz bardziej wkurzonemu koturinowi zaświeciły się oczy. Uwolnił się z węzła i zrobił skok w bok, aby zachować odległość od wroga.
Po chwili zaczął biec zygzakiem. Rozkojarzona kobieta nie mogąc ustalić jego pozycji zamachnęła się na ślepo biczem. Shea jakby na to czekał i zwinnie ominął jej atak. Już miał trafić przeciwniczkę pazurami, gdy ta w ostatniej chwili przesunęła się w bok, przez co bolesne szramy zamiast na szyi pojawiły się na jej ramieniu.
— Z tego co wiem, to stare szmaty się drze — rzekł, gdy zatrzymał się dwa metry za nią.
Kobieta złapała się za miejsce, z którego teraz leciała krew.
Obróciła się z furią w oczach. Shea natomiast był spokojny. Z kpiącym uśmieszkiem milczeniem prowokował kobietę do następnego ataku. Dla niego zabawa dopiero się rozpoczęła.
Rozdział 11
Wszyscy przenieśli się
na zewnątrz. Na środku ulicy stali Shea i Yakov. Obaj warczeli na siebie
i byli cali spięci, gotowi do walki. Wokół nich zebrał się tłum gapiów.
Większość z nich była przerażona. Tylko nieliczni stali zaciekawieni.
Oczy obu nadnaturalnych, mimo ograniczników mocy, świeciły się
złowrogo.
W końcu wilkołak ruszył
pierwszy, a w jego ślady poszedł Shea. Spotkali się w środku drogi,
napierając na siebie rękami. Obaj byli wściekli i nie zamierzali
przegrać. Ivar przepychał się przez tłum, aby jakoś ich zatrzymać.
Wiedział, że jeśli zrobi się jeszcze goręcej, to będą mieli poważne
kłopoty.
— Ej! — krzyknął, idąc w ich stronę. Ci jednak w ogóle go nie słyszeli. Wszystkie zmysły tej dwójki były skupione na przeciwniku.
Nagle Shea, widząc że w
bezpośrednim starciu siłowym nie ma szans z wilkołakiem, poluzował
nacisk jednej ręki, czym zachwiał równowagę wroga. Następnie podciął go
nogą. Yakov jednak nie upadł, a szybko podparł się na rękach i
zaatakował nogami, lecz koturin zwinnie odskoczył, unikając ataku. Już
chciał wyjmować sztylety, gdy nagle między nimi stanął wampir, z
wyciągniętymi rękami, aby ich zatrzymać.
— Stop! Uspokójcie się, do cholery! —
krzyknął lekko przestraszony. Jest tu mnóstwo ludzi, którzy nienawidzą
nadnaturalnych. Co będzie, jak któryś z nich pobiegnie po...
— Wy trzej! — powiedział ktoś twardo za nimi. — Co to za zamieszanie?
Shea, widząc kto się
pojawił, przeklął. Straż. Ludzie z tłumu posłusznie ustępowali miejsce
tuzinowi osób z charakterystycznymi pelerynami.
— Powtarzam jeszcze raz: co to za awantury? — rzekł surowo mężczyzna.
— Ta trójka bestii nagle zaczęła się bić na środku ulicy! — zawołał jakiś człowiek. — Co jeśli komuś z nas stanie się krzywda?
— Właśnie! Co wtedy? — dopowiedziała jedna z kobiet. Nagle powstał gwar oburzonych mieszkańców.
— Oni są niebezpieczni!
— Dzikie bestie!
— Precz z nimi!
— Niech opuszczą nasze miasto! Precz z tymi potworami! — krzyknął ktoś najgłośniej, na co rozeszła się głośna fala poparcia.
Zdezorientowani Ivar,
Yakov i Shea nagle zostali schwytani od tyłu za ręce i siłą poprowadzeni
pod bramę. Odprowadził ich wzburzony tłum, który wciąż przeklinał
nieludzi. Cała trójka została wypchnięta za mury miasta. Wielkie i
ciężkie, drewniane drzwi zatrzasnęły się za nimi. Dopiero po chwili do
nich dotarło co się stało.
Wilkołak wstał i otrzepał się z piachu. Zszokowany spojrzał na masywną bramę.
— Czy my właśnie...
— Brawo geniuszu — skomentował Ivar.
— A gdzie Zethar? — zdziwił się koturin. — Mam nadzieję, że nie spieprzył, lub, co gorsze, się nie zgubił...
— Tu jestem, dzieciaku — odezwał się, idąc wzdłuż muru. Wampir popatrzył chwilę na niego, a potem na bramę i znów na niego.
— Jak?
— Gdy wybiliście
okno, przemyślałem różne sytuacje, do których wasza kłótnia by mogła
doprowadzić. W końcu wybrałem tą, że was wyrzucą z miasta. Tak czy siak,
wróciłem na chwilę do domu, wziąłem parę rzeczy i wyszedłem bocznymi
drzwiami.
— Czyli się stąd wynosimy? — zapytał Shea.
— Już dawno chciałem to zrobić. A teraz nadarzyła się idealna okazja. — Wzruszył ramionami i zaczął iść.
— Aha... A wiesz przynajmniej gdzie teraz idziemy?
Odchodzący Zethar zatrzymał się.
— Nie — odpowiedział z uśmiechem. — Ale dzięki temu będzie zabawniej. Idziecie? — Przejechał wzrokiem po wszystkich. Ivar i Yakov popatrzyli na siebie i wzruszyli ramionami. Cała trójka ruszyła za człowiekiem.
Nagle przez umysł Shei
przemknął obraz odchodzącej osoby. Mrugnął i dziwne wspomnienie
zniknęło. Teraz widział bruneta, który szedł na czele. Miał deja vu,
jakby kiedyś już coś podobnego przeżył. Zmarszczył lekko brwi, nie
przestając iść.
Co się z nim dzieje?
Koturin i Yakov nie
odezwali się do siebie po ostatniej kłótni. Szli w ciszy, aż nastał
wieczór. Słońce chowało się za drzewami, a niebo nabierało różowej
barwy. Zaczynał także wiać chłodniejszy wiatr.
— To zatrzymujemy się tutaj? —
zapytał Ivar, stojąc na poboczu udeptanej drogi. Widać, że to miejsce
było często używane przez innych podróżników, którzy spędzali tutaj
noce. Teren był równy, a po środku dało się zauważyć ślady po licznych
ogniskach w tamtym miejscu. Przy lesie były stare kłody drewna, które
prawdopodobnie służyły za siedziska wielu wędrowcom.
— Trzeba przynieść trochę chrustu i drewna.
— Proponuję wysłać kogoś, kto ma wprawę w aportowaniu patyków — rzekł Shea z wrednym uśmiechem.
— Jasne. Bo kicia się jeszcze zmęczy od noszenia gałązek i co wtedy? Przestanie mruczeć? — Yakov zaczął udawać, że się przejmuje. — Może pogłaskać kicię? Najlepiej pięściami.
— Ty kundlu... — wysyczał przez zęby nastolatek.
Ivar, stojący obok Zethara, przyłożył rękę do czoła.
— Możecie w końcu zamknąć mordy? —
powiedział zmęczony i jednocześnie lekko podirytowany ich kłótniami.
Brunet wtedy położył mu rękę na ramieniu, aby się uspokoił. Ten spojrzał
się zdziwiony na człowieka, który z uśmiechem kręcił przecząco głową.
— Tutaj mogą. Niech sobie dadzą po mordzie, jak przystało na debili.
Nagle Shea podniósł głowę, ignorując wściekłego wilkołaka.
— Coś jedzie — powiedział od niechcenia. Wtedy wszyscy spojrzeli na drogę. W oddali rzeczywiście poruszał się jakiś ciemniejszy punkt.
Po jakimś czasie zza nierównej drogi wyłonił się wóz, wokół którego było paru ludzi.
Skrzypiąca, drewniana
przyczepa, ciągnięta przez dwa konie, zatrzymała się koło czwórki ludzi.
Kobieta trzymająca wodze uśmiechnęła się.
— Czy będzie wam przeszkadzać, jeśli razem z wami tu się zatrzymamy?
— Oczywiście, że nie. Zapraszamy — odpowiedział Zethar uprzejmym tonem.
Wóz, eskortowany przez czterech mężczyzn, wjechał na pobocze.
Brązowo - włosa kobieta
zeskoczyła z ławki i posłała swoich towarzyszy po drewno na ognisko.
Sama podeszła do powozu i wyjęła skrzynkę pełną szklanych butelek.
— Skoro mamy wspólnie spędzić noc, to proponuję wypić za nasze spotkanie! — wykrzyknęła rozradowana w kierunku nieznanych jej osób. Ivar i Zethar uśmiechnęli się na ten pomysł.
__________________________________
Rozdział krótszy, ale wolałam nie kończyć w lipnym momencie...
Pozdrawiam cieplutko!
Pozdrawiam cieplutko!
/~SayoX
Rozdział 10
Znalazł się na
piaszczystej ścieżce. Tutaj trawa była bordowa. Ponad ciemnymi drzewami
było czerwono - pomarańczowe niebo, po którym snuły się szare chmury. Na
sobie miał tylko podartą koszulę, a na rękach i nogach liczne rany.
Kompletnie nic nie
pamiętał. Nie wiedział gdzie jest, ani kim był. Po prostu szedł przed
siebie zafascynowany nieznanymi rzeczami.
Niedaleko tamtego miejsca, przy stole, w ogrodzie wielkiej rezydencji, siedziała osoba.
Nagle wyczuła czyjąś obecność z kierunku głębokiego lasu. Zmarszczyła brwi nie dowierzając.
— To niemożliwe... — wyszeptała i zniknęła wśród płomieni.
Nagle koło bruneta
buchnął ogień. Zanim zniknął wyłonił się z niego wysoki chłopak o bladej
karnacji. Zdobiły go czerwone szaty, z żółto złotymi elementami. To, co
przeraziło człowieka to całkowicie białe oczy, bez tęczówek i źrenic.
Zamiast włosów miał długie języki ognia, mieniące się ciepłymi kolorami,
które podkreślały długie szpiczaste uszy.
— Nigdy nie widziałem
tu człowieka — powiedziała do siebie zaciekawiona postać. Widząc strach
mężczyzny postanowiła zmienić formę. W ułamek sekundy owinęły ją
płomienie a po chwili w ich miejscu pojawił się chłopiec. Miał równo
obcięte włosy, w kolorze jasnego blondu, zdobione rzemienną przepaską.
Lśniące szaty zostały zastąpione skórzanymi, brązowymi spodniami,
niebieską, lnianą bluzką oraz kamizelką ze skóry, którą okalała krótka
do pasa biała peleryna, zapięta miedzianą klamrą.
Brunet nadal był w
szoku. Nieznajomy wyglądał jak piętnastolatek. Na pierwszy rzut oka z
delikatnym uśmiechem wyglądał niewinnie. Jednak gdy natrafiło się na
szaro - brązowe oczy można było wyczuć, że nie ma się do czynienia ze
zwyczajnym nastolatkiem.
Ivar i Yakov patrzyli się zszokowani na leżącego człowieka.
— Spokojnie, nic mu nie będzie. Podałem mu tylko nową truciznę — rzekł pewny siebie Shea, podchodząc do okna, które następnie otworzył. — Za chwilę powinien wstać, a jak to nastąpi, to wolę nie być w zasięgu jego wzroku. — Wskoczył na parapet. — Wrócę, gdy mu ciśnienie opadnie — rzucił z uśmiechem i wlazł na dach.
Goście nadal stali, nie wiedząc co robić. W końcu odezwał się wilkołak:
— Co... się właśnie stało?
Nagle Zethar wziął
gwałtowny oddech. Powoli usiadł z przyłożoną do głowy ręką. Mrużąc oczy
rozejrzał się lekko, przypominając sobie, co się stało.
— SHEAAA!!! —
wydarł się w kierunku okna. Wstał popierając się o stół i znowu
rozmawiał palcami czoło. Przez chwilę nadal kręciło mu się w głowie i
nie był wstanie złapać równowagi.
— Wszystko... w porządku? — zapytał z zawahaniem Ivar.
— Tak, tylko trochę mnie głowa boli —
odparł brunet. Jednak jego myśli były gdzie indziej. Miał wrażenie, że
gdy był nieprzytomny to coś mu się śniło. Nie mógł sobie przypomnieć co
to było, lecz wydawało mu się, że było to coś ważnego.
Po paru sekundach czuł się dobrze. Opadł na krzesło i westchnął wkurzony.
— Nie znoszę, jak bez mojej wiedzy testuje na mnie swoje mieszanki. Oj, ostro mu się dostanie... — mówił pod nosem. Oparł głowę na ręce i spojrzał na dwóch nadnaturalnych. — Więc jak widać - jestem nieśmiertelny.
— No nieźle... — skomentował w końcu wampir. — A mogę znać powód, dlaczego taki jesteś?
— Wyniki eksperymentów. Chociaż dokładniej przyczyny to i ja nie znam.
Blondyn przysiadł się do stolika.
— Ile tak naprawdę masz lat?
Zetharowi kąciki ust poszły lekko w górę.
— W tym roku kończę czterdzieści dziewięć.
— Wow — rzekł z zaskoczeniem wilkołak. — Myślałem, że jesteśmy w podobnym wieku. Ja mam dwadzieścia jeden, a Ivar dwadzieścia dwa.
— Czyli najmłodszy jest ten gówniarz — rzekł brunet ze złośliwym uśmiechem.
Shei leżącemu na dachu drgnęła brew z irytacji. Wszystko doskonale słyszał przez otwarte okno.
— A więc, jaki jest powód waszego przybycia do miasta? — zaciekawił się Zethar. W tym czasie Yakov zaczął rozglądać się po pokoju.
— Szukamy
informacji na temat tego, co, lub kto splądrował nasze wioski.
Praktycznie odwiedzamy miasto za miastem, ale nic nie udało nam się
ustalić — odpowiedział wampir.
— To faktycznie trudna sprawa.
— Mogę zobaczyć co jest w środku? — zapytał nagle wilkołak, wskazując na małą skrzynkę pod taboretem, robiącym za nocny stolik.
Zethar się uśmiechnął.
— Jasne.
— Nie! — krzyknął Shea, wpadając przez okno. — Nie waż się tego dotykać, kundlu!
Yakov zatrzymał się i odwrócił w stronę koturina.
— Czyżby mała kicia wysuwała pazurki?
— Lepsze pazurki, niż psia morda.
Ivar już chciał coś
powiedzieć, lecz zauważył, że człowiek zaczął wstawać. Brunet stanął za
nastolatkiem, który mierząc się wzrokiem z wilkołakiem, go nie zauważył.
— Sheeeaaa — przedłużył jego imię, ze sztucznie miłym uśmiechem i głosem, za którymi krył się jad.
— Kurwa... — wyszeptał chłopak, wzdrygając się na tak stonowany dźwięk własnego imienia.
— Ja ci dam "kurwa", dzieciaku. Chcesz mi coś powiedzieć? —
zapytał, mając kamienną twarz. Właśnie to oznaczało, że był bardzo
wkurzony. Shea przełknął nerwowo ślinę, powoli się odwracając.
— Przepraszam?... — rzekł zestresowany, błądząc wzrokiem po wszystkim, tylko nie po rozmówcy.
W ułamku sekundy brunet
powalił koturina na kolana i wykręcił mu ramię. Teraz trzymał go za
palec i niewzruszony słuchał, jak nastolatek syczał z bólu przez
ściśnięte zęby.
— Żeby mi to było ostatni raz, zrozumiałeś? — oznajmił mu nad uchem, po czym puścił.
Parę dni później cała
czwórka weszła do karczmy. Było południe, więc nie było dużego ruchu. Między stołami krzątała się kelnerka, która w chwili gdy usłyszała
dzwonek, powiadamiający o otwarciu drzwi, spojrzała się na nowych
klientów i jej kąciki ust się uniosły. Na jej widok Zethar również się
uśmiechnął. Kiwnięciem głowy kobieta wskazała, by poszli za nią.
Zaprowadziła ich do stolika na samym końcu.
Dziewczyna była młoda i
wysoka. Długie do ramion, ciemne, proste włosy nie były zbyt gęste,
jednak wraz z grzywką, zachodzącą lekko na brązowe oczy, dodawały jej
charakteru.
— To co podać? — zapytała z cwanym uśmieszkiem.
— Dla nas to co zwykle, a wy co zamawiacie? — zapytał brunet.
— Dla mnie kawa, obojętnie jaka — rzekł wampir.
— Ja chcę coś mięsnego, może jakiś stek? — dodał Yakov.
Kelnerka zapisała zamówienia.
— Spokojnie, o tej porze nikogo tu nie ma. Nie musicie się tak ukrywać — powiedziała odchodząc.
Na te słowa trzech zdjęło kaptury, ukrywające nienaturalne kolory włosów.
Karczma była przytulna i
całkowicie z drewna. Promienie słońca przechodziły przez lekko
zabrudzone szyby, tworząc w powietrzu smugi światła. Wnętrze nie było
bogato zdobione, ani nie miało żadnych specjalnych ozdób. Prostota tej
karczmy sprawiała, że nie należała do najpopularniejszych. Przynajmniej
nie w dzień.
— Kto to był? — spytał podejrzliwie Ivar
— To była
Morgana. Parę razy natknęliśmy się na nią z Sheą, podczas nocnych
spacerów. Dorabia sobie jako łowca nagród i jako jedna z nielicznych w
tym mieście nie jest wrogo nastawiona do nieludzi.
Po chwili kelnerka
wróciła, niosąc tacę. Postawiła przed wampirem kubek z kawą, przed
Zetharem zupę, a nastolatkowi podała talerz, na którym była podsmażana
ryba z frytkami.
— Zaraz doniosę ostatnie zamówienie. — Wróciła znów do kuchni.
Gdy reszta zajęła się jedzeniem i piciem, Yakov siedział i patrzył się na danie koturina, siedzącego naprzeciwko.
— Daj mi spróbować — powiedział w końcu. Shea dziwnie się na niego spojrzał.
— Spadaj kundlu. To moje żarcie — wyrzucił z irytacją.
— Oj, co ci szkodzi oddać jedną frytkę?
— Spierdalaj!
— Shea — skarcił go brunet.
— Skoro tak bardzo ją chcesz. —
Koturin wziął jedną umazaną sosem i rzucił w twarz wilkołaka. Ten
wkurzony wytarł policzek i wstał, łapiąc chłopaka za koszulę.
— Ty mendo... — wysyczał. Nastolatkowi też wzrosło ciśnienie.
— Yakov, Shea, uspokójcie się! — zażądał szeptem Ivar, aby nie robić afery. Jednak ta dwójka nie miała zamiaru odpuścić.
Koturin odepchnął rękę i
popchnął wilkołaka tak, że ten upadł na plecy. Zethar chciał
interweniować, lecz z drugiej strony był ciekawy jak to się skończy.
Wampir natomiast nie wiedział, w jaki sposób miałby przerwać toczącą się
kłótnię.
Yakov szybko wstał i
pchnął lekko stolik, dosięgając Shei. Rozległ się dźwięk tłuczonych
naczyń, a później szkła, gdy białowłosy przeciągnął przeciwnika przez
stół i wyrzucił przez najbliższe okno. Zdziwieni klienci i pracownicy
zaczęli wyglądać co się dzieje. Jedynie Morgana westchnęła zrezygnowana i
ukryła się w środku. Nie miała zamiaru się w to mieszać.
__________________________________
Mam nadzieję, że się
podoba! Chociaż jeśli w ogóle ktoś to czyta, to było by mi miło gdybyś
czytelniku zostawił komentarz ze swoją opinią, bo jestem ciekawa, czy z
tego, co pisze da się ogarnąć co kto mówi, lub czy wszystko jest
logiczne ._.
~SayoX
Rozdział 9
Gdy tylko wyszli na
zewnątrz, blondyn gwałtownie oparł się o ścianę i złapał się za klatkę
piersiową. Zsunął się na kolana i ciężko oddychał.
— Ivar! — zawołał Yakov i podbiegł do niego. Kucnął przy nim i się skrzywił.
Jego kolega był w bardzo
złym stanie. Niemal szara skóra, suche usta, czerwone oczy oraz bardzo
długie kły, wskazywały na to, jak bardzo osłabiły go złote łańcuchy.
— Cholera, aż tak źle? —
rzekł bardziej do siebie białowłosy. Blondyn nie odpowiedział. Skupiał
się na tym, żeby zachować świadomość.
— Ale masz silną wolę...
W takich wypadkach cieszę się, że jestem wilkołakiem. — Starał się
wziąć go pod ramię, lecz nie było to łatwe.
Wampiry mogły pić tylko
ludzką krew. Innych ras nie przyswajały. Yakov podziwiał Ivara. Przebywał wcześniej w jednym pokoju z razem z człowiekiem i nie dał po
sobie poznać, że cierpi w aż w takim stopniu. Może nie zaatakował go, bo
został przez niego uratowany? A może ten mężczyzna wydawał mu się
podejrzanie spokojny i wolał nie ryzykować? Bez względu na powód teraz
blondyn próbował się opanować.
Nagle podniósł głowę.
Źrenice zwężyły się do pionowych kresek, a dyszenie ustało. Patrzył się
dzikim wzrokiem na ulicę. Yakov także wyczuł czyjąś obecność, lecz w
takim stanie instynkt wampira stał się dwukrotnie silniejszy. Ale jak?
Jest tak późno, że nikogo nie powinno tu być.
— Ivar, nie — powiedział
stanowczo wilkołak, lecz blondyn z nadnaturalną szybkością wstał i
zniknął w uliczce. Rozległ się krótki krzyk kobiety. Białowłosy spojrzał
się w złoty łańcuszek, który wypadł z kieszeni.
— Co za debil — wziął łańcuszek z ziemi i pobiegł za przyjacielem.
Gdy dotarł do niego, zastał tylko martwe, rozszarpane ciało. Spojrzał się na nie i podrapał się po karku.
— I co, ja mam po nim
sprzątać? — rzekł poirytowany do siebie. Nagle usłyszał jak coś
niedaleko upada — Kuźwa, to on jest od ogarniania mnie, a nie ja jego. —
Wziął zabitą kobietę. — Pani wybaczy. — Wrzucił ją do kontenera obok i
rozejrzał się. Wziął dwa krótkie wdechy. Znow poczuł krew. Westchnął i
poddenerwowany pobiegł, by przywrócić Ivara do porządku. Czuł, że to
będzie długa noc.
— Powiesz mi, dlaczego mieliśmy pójść na rynek o świcie? — zapytał zaspany Shea. — Nawet słońce do końca nie wzeszło...
Wokół krzątali się sprzedawcy, szykując swoje stoiska i rozkładając towary.
— Bo inaczej nasi goście mogliby nie przyjść — odpowiedział Zethar rozglądając się po straganach.
— CO? — zdenerwowany nastolatek zatrzymał się.
Brunet westchnął i z rękami w kieszeni zwrócił się ku chłopakowi.
— Pomyśl trochę, dzieciaku.
— Gdybym wiedział, to
bym się, do cholery, nie pytał — oświadczył podirytowany. Nie dość że
musiał wstać tak wcześnie, to jeszcze nie znał przyczyny.
Brunet podniósł brew.
— Jesteś debilem?
Shea zacisnął pięści.
— Zethar... — wycedził
przez zęby, lecz nic nie robił. Opanował się gdyż są pośród ludzi, a z
drugiej strony chciał poznać powód rannej pobudki.
— No dobra, powiem ci — rzekł w końcu ukrywając rozbawienie. — Nie zauważyłeś czegoś wczoraj? — zapytał podstępnie.
Koturin zmarszczył brwi. Zaczął się zastanawiać.
— Fajnie by było gdybyś przeczytał moje książki — skrzywił się brunet. — Nie zaobserwowałeś czegoś u tego Ivara?
Chłopiec pokręcił głową.
— Czerwone oczy, kompletnie biała skóra, wystające kły, nie zdziwiły cię?
— Nie, to chyba normalne u wampirów — odparł nadal nie wiedząc, o co może chodzić. — Nie wiem, nigdy żadnego nie widziałem.
— Kontak ze złotem
odebrał mu niemal całą energię. W sumie, jak się obudził zakładałem, że
się nie powstrzyma i mnie zaatakuje. — Wzruszył ramionami.— Ale tego nie
zrobił. Nawet wcześniej zabrałem mu łańcuch, a ten mimo tego nie
stracił kontroli nad sobą. Imponujące.
Shea skrzyżował ręce i uśmiechnął się złośliwie.
— Jaka z ciebie żmija. Czyli perfidnie go prowokowałeś.
Zethar nie zaprzeczył, a jego oczy nabrały niebezpiecznego błysku.
— Lecz się nie udało.
Jednak wątpię, żeby wytrzymał długo bez pożywienia po takiej głodówce.
Najprawdopodobniej zaczął szaleć po okolicy, łamiąc postulaty
zachowania pokoju. A wiesz jakie jest nasze miasto, jak bardzo
nienawidzi nienaturalnych. — Uśmiechnął się diabolicznie. — Będą chcieli
uciec, albo gdzieś się schować. Wykluczam to pierwsze, bo pewnie mają
powód, dla którego się tu znaleźli, więc zostaje tylko jedno miejsce,
gdzie się mogli teraz udać.
— Do nas. — Załapał dopiero teraz chłopak. — A musieliśmy wyjść, bo..?
— Bo by się przestraszyli i uciekli. A czemu mam wypuścić nową zabawkę z rąk?
Shea pokręcił głową nie dowierzając, że brunet mógł coś takiego wymyślić.
— Dobra, a jeśli się mylisz?
— Posłuchaj — rzekł pewny siebie, z niebezpiecznym uśmieszkiem.
Koturin zdziwił się trochę, lecz rozejrzał się po ludziach i skupił się na ich rozmowach.
— Naprawdę? To okropne— odparła cicho przerażona kobieta parę metrów dalej.
— Słyszałem jak
strażnicy dzisiaj o tym rozmawiali. Naliczono na razie trzy ofiary,
wszystkie przynajmniej w połowie pozbawione krwi — odpowiedział
zaniepokojony rozmówca.
Shea otworzył szerzej oczy.
— Powinniśmy wytępić te wszystkie dziwadła, a nie dzielić z nimi ziemię.
Chłopak spojrzał z
powrotem na bruneta. Stał pewny siebie z rękoma w kieszeniach płaszcza
oraz triumfalnym uśmiechem. Koturin na nowo przypomniał sobie, dlaczego
miał do niego szacunek.
— Jesteś diabłem wcielonym — zaśmiał się młodszy.
— I kto to mówi. —
Poczochrał go po schowanych pod kapturem włosach. — Chwilę tu pobędziemy
i wracamy — rzekł spacerując przez rynek. Shea ruszył za nim.
Drzwi wejściowe
zaskrzypiały. Zethar nie zdziwił się na widok czuwającego nad
nieprzytomnym blondynem wilkołaka. Shea wystawił głowę zza jego
ramienia, by się przekonać czy brunet się nie mylił, jednak nie był
zaskoczony trafnymi przypuszczeniami. Białowłosy widząc gospodarzy
spuścił wzrok na podłogę i zaczął po niej błądzić.
— O, miałeś rację — rzekł z lekkim podirytowaniem koturin.
Człowiek miał schowane ręce w kieszeniach. Westchnął, wchodząc do środka.
— Przepraszam, że tak
bez pytania tu weszliśmy — powiedział szybko wilkołak. Widać, że było mu
głupio. — Nie wiedziałem gdzie mogę go zabrać — zaczął się
usprawiedliwiać.
Shea już chciał dogryźć
chłopakowi, lecz gdy Zethar posłał mu upomonające spojrzenie,
zrezygnował i zamknął usta, po czym sam popatrzył na nieprzytomnego.
— Ile już leży?
— Parę godzin na pewno — powiedział zbity z tropu białowłosy.
— Jest czystej krwi, prawda?
— T... tak — oparł
zdziwiony. Skąd o tym wiedział? Skoroposiada nawet takie informacje, to
czy ten człowiek rzeczywiście był niebezpieczny?
Brunet patrzył się przez
chwilę na wampira, zastanawiać się. Mógł ich zostawić na pastwę losu,
wyrzucić, lub całkowicie zignorować, jakby to zwykle zrobił, ale... coś
kusiłogo, by im pomóc.
— Agh... Kiedyś będę tego żałował — westchnął podchodząc do szafy.
Wilkołak szerzej
otworzył oczy, widząc jej zawartość. Na ścianach zwisały noże i
sztylety, zaś pod jej sufitem wisiały przeróżne zioła, pod którymi były
ułożone na sobie szuflady. Zethar otworzył jedną z nich i rozległ się
dźwięk obijających się o siebie butelek. Zaczął je przeglądać, aż w
końcu znalazł tą, której szukał. Podszedł do łóżka i otworzył fiolkę,
przybliżając ją do twarzy wampira. Nie trzeba było długo czekać na
efekt. Blondyn zaczął kaszleć i powoli otworzył błękitne oczy.
Rozejrzał się po pokoju lekko poddenerwowany, przypominając sobie co się
stało. Spojrzał zaniepokojony na mężczyznę, który lekko się uśmiechał,
opierając się o stół.
— Skąd to masz?
— A, to? — brunet
spojrzał na butelkę z płynem. — Przetworzyłem kwiat sakwi tak, aby
zachowała swoje właściwości. Wiem, że ma specyficzne działanie na twój
gatunek.
— Myślałem, że tych
roślin już nie ma... — pomyślał na głos, po czym jego wzrok trafił na
otwartą szafę na końcu pokoju. — Kim... Kim wy jesteście? — zapytał
ostrożnie siadając na brzegu łóżka. Sytuacja byłaby dla nich
niekorzystna jeśli okazałoby się, że gospodarze są łowcami głów. Ivar i
jego kolega czuli zagrożenie, z powodu swojej niewiedzy.
Zethar popatrzył na
wpatrujące się w niego dwie pary oczu. Nastała chwila ciszy, podczas
której myślał, czy wyjawić im prawdę. Zwrócił głowę ku Shei szukając
porady. Koturin widząc to uśmiechnął się wrednie i stanął do niego
tyłem, dając przekaz "Rób co chcesz. Twój problem." Mężczyźnie drgnęła
brew z irytacji. Westchnął i schylił głowę poddając się.
— Hmmm... Jakby to tu powiedzieć — pomyślał na głos, przeczesując włosy.
— Najlepiej wprost — rzekł z tyłu Shea, zamykając szafę, a następnie opierając się o nią, zakładając ręce.
— W sumie, czemu nie... — powiedział cicho do siebie, po czym dodał głośniej. — Jestem nieśmiertelny.
Nastała niezręczna
cisza. Ivar i Yakov nie wiedzieli, co człowiek miał na myśli i patrzyli
się na niego z lekko przechylonymi głowami.
— Eee... Chodzi ci, że jesteś wiecznie młody na skutek zakazanej magii? — zapytał nadal zdezorientowany blondyn.
Zetharowi z zainteresowania zaświeciły się oczy. Zaczął pytać podekscytowany:
— Istnieje taka magia? W jaki sposób? Skąd to wiesz? Kto...
— Ekhem! — przerwał mu Shea. — Zmieniłeś temat.
Chłopak wiedział, że
bruneta bardzo fascynowały nadnaturalne rzeczy, w tym magia i inne,
szczególnie rzadkie rasy. Kiedy tylko miał okazję mógł opowiadać o nich
bez końca. Już raz się zdarzyło, że koturin mu nie przerwał, bo był mały
i się bał. Wtedy człowiek nawijał przez parę godzin. Nie było to
przyjemne wspomnienie. Mężczyzna odchrząknął i mówił dalej:
— Nie chodzi mi o to, że się tylko nie starzeję. Po prostu... nie da się mnie zabić, z powodu mojej szybkiej regeneracji.
— Co? — zapytali jednocześnie, przechylając głowę w drugą stronę.
Zethar załamany przyłożył rękę do czoła. Jak miał to wyjaśnić prościej?
— Shea, podaj mi jakiś nóż.
Chłopak wrednie się uśmiechnął i otworzył szafę, której drzwi lekko zaskrzypiały. Już sięgał ręką po jeden, gdy z tyłu usłyszał:
— Ale nie ten z haczykami. Ani z drobnymi kolcami — dodał pośpiesznie.
Koturin skrzywił się i
wziął prosty, mały sztylet, i podał go brunetowi. Ten bez namysłu wbił
go sobie w dłoń i odłożył na stół. Po paru sekundach nagle zaczął kasłać
i się dusić. Złapał się za gardło, próbując bezskutecznie nabrać
powietrza. Padł na ziemię i ostatnie co zobaczył, to złośliwy uśmiech
jego podopiecznego.
____________________________________________
Nie ma to jak mieć napisane rozdziały w zeszycie, ale brak chęci, aby je przepisać na komputer :')
Ale spokojnie! W
najbliższym czasie (chyba następny rozdział lub jeszcze kolejny)
przejdziemy do głównej części ^^ Na razie to nadal wstęp niestety :p
/~SayoX
Rozdział 8
— O, zemdlał — rzekł
Shea, trzymając metalowe pręty drzwiczek. Zethar podszedł do drugiej
klatki i otworzył ją zabranym wcześniej kluczem.
— Shea, wytrzyj się,
dzieciaku — powiedział. Koturin przetarł wierzchem dłoni swój policzek.
Spojrzał na dużą, czerwoną plamę i wytarł ją niedbale o spodnie.
Miał doskonały humor.
Nie często miał okazję, aby na swój sposób się wyszaleć. Od wejścia do
podziemnej kryjówki dał się kierować instynktem, przez co wszędzie, jak
płatki na wietrze, latały czerwone krople krwi. Skakał z jednej strony
korytarza na drugą, odpierając ataki kryminalistów, a następnie
sprawnymi ruchami pozbywał ich życia i zwinnie oraz szybko przemieszczał
się do następnych pokoi. Zethar nie miał nic przeciwko samowolce
chłopaka. Szedł spokojnie między ciałami, obserwując koturina, u którego
uśmiech nie schodził z ust.
Brunet zastanawiał się,
skąd takie zachowanie u chłopaka. Wywnioskował, że może to być efekt
wynikający z takiego, a nie innego, dzieciństwa, które nie należało do
łatwych, dlatego póki nastolatek nie wpadał w szał i nie tracił nad sobą
kontroli, wszystko było dobrze. Przez cały pobyt Zethar tylko raz się
udzielił, rzucając igłami i ratując przy tym Sheę przed przeoczonym
przeciwnikiem. Sam był zawiedziony, ponieważ byli tutaj tylko sami
ludzie, bez czarownika, na którego obecność liczył.
— Chodź tu i mi pomóż —
rzekł, gdy zawiasy zaskrzypiały. Chłopak podszedł do bruneta i chwycił
za ciężkie, srebrne kajdany, podtrzymujące nieznajomego.
Był to młody mężczyzna, o
umięśnionej sylwetce. Ubrany był w zwyczajną, bawełnianą koszulę oraz
zieloną, lnianą kamizelkę, przepasana skórzanym sznurem. Posiadał
ciemniejszą karnację, jakby pochodził z regionów nadmorskich. Twarz
miała kształt trójkąta, a na niej rosły krótko przystrzyżone, potargane,
białe włosy. Grzywka sterczała na wszystkie strony, a jej pojedyncze
kosmyki opadały na zamknięte oczy. Pełne usta były lekko rozchylone,
ponieważ nieznajomy był pogrążony w głębokim śnie, na co koturin poczuł
się zażenowany. Jak można spać w takiej chwili?
— Czym on jest?
Zetharowi kącik ust poszedł w górę.
— A czemu pytasz? — Otwierał skomplikowany zamek.
— Bo nawet go nie znam, a
już czuję, że go nie lubię. — Skrzywił się, zakładając ramię
białowłosego na swoje, gdy człowiek otworzył kajdany.
— Jest wilkołakiem. —
Pomógł swojemu towarzyszowi nieść nieprzytomnego. Shea się naburmuszył.
Razem położyli go na podłodze przy ścianie i ruszyli rozkuć drugą osobę. — A ten to wampir — rzekł brunet, kładąc go tak, aby opierał się plecami o klatkę.
Zethar podszedł do niego
i kucnął. Długie, blond włosy, prosty nos, widoczne kości policzkowe,
czyli niczym specjalnym się nie odznaczał, poza nienaturalnie bladą
skórą. Brunet złapał za go żuchwę, unosząc kciukami górną wargę. Zaczął
oglądać duże i mocne kły. Strasznie interesowały go inne rasy, a w
szczególności te rzadko spotykane. Zaczął się zastanawiać, czemu tych
dwóch trzymało się razem, mimo innego gatunku.
Nagle zobaczył czerwone
ślady na biało-szarej skórze, spowodowane zapiętym na szyi złotym
łańcuszkiem. Zethar wziął nadgarstek nieprzytomnego, który chwilę
przedtem był cały skuty złotem, i dostrzegł duże, rozległe oparzenia.
— Zobacz, czy tamten nie ma na sobie srebra — rozkazał Shei. Sam zdjął naszyjnik, który niemal przywarł do skóry.
— Tylko bransoleta — powiedział koturin i zdjął ją. — Uuu... — skrzywił się na widok ran. — Jakie obrażenia.
— Ci łowcy wiedzieli,
jak się nimi zająć — mówił Zethar przerzucając nieprzytomnego wampira
przez ramię. — Te kajdany były bardzo grube i całkowicie zrobione ze
złota i srebra.
— Czekaj, stop — przerwał mu Shea. — Czyli je wziąć, to byśmy mieli dużo kasy, nie?
Brunet westchnął. Oczywiście, że o tym pomyślał i bardzo chciał to zrobić, ale...
— Nikt by tego nie
kupił. Nie mielibyśmy tego jak sprzedać, ponieważ nikt od tak nie
produkuje złotych łańcuchów. Przetopić też tego nie ma jak, bo nie mamy
gdzie, a poza tym nie mamy jak ich wziąć. Są za ciężkie, abyśmy wzięli i
tych dwóch, i te rzeczy naraz.
Shea wydał dźwięk zirytowania i wziął pod ramię wilkołaka. Razem wyszli i udali się w kierunku domu.
Młody wilkołak lekko
przytulił kołdrę do siebie. Czuł miłe ciepło i miękkość pościeli. Miał
nadal zamknięte oczy. Rozluźniony zrobił wdech. Chwila. Coś było nie
tak. Wyczuł dwa obce zapachy, z czego jeden wyjątkowo drażniący.
Momentalnie zerwał się do siadu, lecz nie przewidział pochylonego
dachu. Przywalił głową w wielką, drewnianą belkę. Schylił się masując
obolałe miejsce. Rozejrzał się, gdzie jest.
Zobaczył trzy osoby,
które po usłyszeniu łomotu odwróciły się w jego stronę. Przez chwilę
panowała cisza. Białowłosy patrzył się zdezorientowany na zgromadzonych,
próbując sobie cokolwiek przypomnieć. W końcu Shea, siedzący na belce
przy suficie, nie wytrzymał i zaczął się śmiać z wilkołaka. Ten poczuł
narastającą złość.
— Ivar, możesz mi wyjaśnić, gdzie jesteśmy i kto to jest? — zapytał, nie kryjąc swoich uczuć.
— Yakov, bądź milszy —
skarcił go siedzący przy stole wampir. Przełknął ślinę, próbując
złagodzić podrażnienie gardła. Mimo wszystko nie chciał dać po sobie
poznać, że czuje się gorzej. — Te osoby uratowały nam życie. Zostaliśmy
schwytani przez ludzi, którzy chcieli nas sprzedać na czarnym rynku i
gdyby nie ci tutaj, to najprawdopodobniej bylibyśmy już w kawałkach. Ty
przez cały czas spałeś, więc lepiej podziękuj.
Zdziwiony białowłosy spojrzał na bruneta, który kładł herbatę na stole.
— Dziękuję... — powiedział w końcu, poukładawszy sobie wszystko w głowie.
— Nie ma sprawy, piesku — rzekł złośliwie koturin, patrząc z góry. — Jestem Shea. — Pomachał ironicznie ręką.
— Jak mnie nazwałeś, pchlarzu? — warknął, zaciskając dłonie na kołdrze.
Chłopak poczuł narastającą irytację.
— Oho, chyba ktoś tu zgubił kaganiec — rzekł z wyraźnie sztucznym uśmiechem.
Wilkołak wstał z łózka i
warknął ostrzegawczo. Źrenice zwężyły mu się w pionowe kreski, jednak
to nie zrobiło wrażenia na przeciwniku. Obaj mierzyli się wzrokiem,
tocząc niemą walkę o dominację.
— Shea, zachowuj się — skarcił go z irytacją Zethar. Ten zamknął oczy i cicho prychając odwrócił głowę.
W tym samym momencie
Ivar złapał swojego kolegę za ramię, aby go powstrzymać. Wiedział, że
może być niebezpiecznie, gdy ten straci panowanie nad sobą.
— Yakov, spokój —
powiedział twardo, nie spuszczając z niego wzroku. Dzikie oczy spojrzały
w jego stronę. Wilkołak patrzył się na wampira, uświadamiając sobie, co
wyprawia. Po chwili zepchnął dłoń, skrzyżował ręce i obrócił głowę
naburmuszony. Blondyn odetchnął lekko z ulgą.
— Masz czerwone oczy i wysunięte kły, debilu — szepnął białowłosy tak, aby nikt inny nie słyszał, nie patrząc na wampira.
Ivar doznał szoku.
Przecież złoty naszyjnik powinien temu zapobiec. Odruchowo powędrował
ręką pod szyję w poszukiwaniu owej rzeczy, lecz na nią nie natrafił.
Ponad to, sporo tak wyglądał, to czemu ten człowiek się go nie bał?
Czyżby tylko udawał dobrodusznego? Obrócił się w jego kierunku,
zakładając maskę uprzejmości, aby nie dać nic po sobie poznać.
— Macie może mój naszyjnik?
— Leży na blacie, razem z
bransoletą — wskazał brunet, siedzący przy stole trzymając kubek z
herbatą. Dokładnie obserwował każdą reakcję oraz ruch ze spokojem i
lekkim uśmiechem.
Shea zaczynał się
nudzić, ale gdy spojrzał na Zethara, to dostrzegł skupienie i
zainteresowanie w jego oczach. Prychnął w duchu. Jak zwykle - ten się
dobrze bawi, a on siedział i nic nie robił. Jednak mimo to nie psuł
starszemu zabawy. Machał nogami czekając aż coś ciekawego się wydarzy.
Po otrzymaniu odpowiedzi wampir dał lekki znak wilkołakowi głową do wyjścia.
— To... my już będziemy
iść — rzekł idąc po rzeczy. — Dziękujemy bardzo za ratunek. Jak będzie
okazja, to obiecujemy, że się odwdzięczymy — mówił, nie patrząc w oczy
bruneta, kierując się do wyjścia.
— Uwaga bo próg jest wyso... — zaczął Zethar, lecz w tym momencie rozległ się głośny grzmot o podłogę. —...ki...
Ivar nie przejmując się szybko wstał i obaj przybysze pośpiesznie się pożegnali, znikając za drzwiami.
Dopiero po chwili Zethar zaczął się lekko śmiać. Shea zeskoczył i zdziwiony spojrzał na niego.
— Idziemy spać — zadecydował brunet z nieukrywanym uśmiechem.
Chłopak znał ten uśmiech. Człowiek coś wiedział.
— Co ty planujesz? — zapytał zaintrygowany koturin.
— Ja? —zaśmiał się. — Zobaczysz.
— Nie chcę czekać. Wyjaśnij mi teraz.
Zethar westchnął, lecz nie tracił dobrego humoru.
— Widziałeś jego oczy?
Niekontrolowane wysunięcie kłów oraz fakt, że przez dłuższy czas był
cały okuty złotem... Jak myślisz, co to oznacza?— rzekł tajemniczo.
Shea nie zaprzeczał, że bał się tego wyrazu twarzy. Brunet nie dostawszy odpowiedzi, potarmosił go po głowie.
— Dzisiejsza noc będzie bardzo niespokojna. Idź spać. Jutro wychodzimy o świcie na rynek. — Poszedł położyć się na kanapie.
Chłopak nadal stał zdezorientowany.
— Co? — wyrzucił w końcu.
— Zobaczysz jutro — powiedział nadal zadowolony mężczyzna. — Dobranoc.
Koturin wyłączył światło
i też się położył. Spojrzał jeszcze raz na Zethara. On coś wiedział.
Coś, co stanie się jutro, a jego wcześniejszy uśmiech wskazywał, że
będzie to coś ciekawego.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Rozdział 17
Właściciel gospody otworzył szerzej oczy. Zbladł i zaniemówił. Musiał się oprzeć o blat, bo poczuł jakby cały grunt usunął mu się spod nó...
-
Yakov wpatrywał się w ogień, przypominając sobie dzień, który zmienił jego życie. — Urodziłem się w małej wiosce, niedaleko morza. Jej mi...
-
Instynkt, zaszczepiony gdy był małym dzieckiem, krzyczał, by zabić podejrzanych mężczyzn, jak to robił kiedyś, gdy coś poszło nie po jego...
-
— Chcę ją zobaczyć! — zażądał młody chłopiec. — Pozwólcie mi spotkać się z moją siostrą! Shea ciskał piorunami z nienaturalnie jarzącyc...