czwartek, 31 maja 2018

Rozdział 14

Yakov wpatrywał się w ogień, przypominając sobie dzień, który zmienił jego życie.

— Urodziłem się w małej wiosce, niedaleko morza. Jej mieszkańcy w większości byli wilkołakami. Pamiętam to nawet teraz. Pewnej nocy obudziły mnie przerażające krzyki. Wszystko działo się tak szybko... — Zamyślił się, a jego wzrok był nieobecny. — Gdy otworzyłem oczy wszędzie w pokoju był dym. Wszytko otoczone było płomieniami, a zewsząd napływało coraz bardziej gorące powietrze. — Splótł dłonie. — Miałem wtedy może z sześć lat? W panice zeskoczyłem z łóżka i pobiegłem szukać rodziców. Wybiegłem na rozpadający się korytarz i krzyczałem. Wtedy usłyszałem wołanie ojca z drugiego końca domu. Pobiegłem w tamtym kierunku, kaszląc od nadmiaru dymu. Nadal przed oczami to, co wtedy ujrzałem. Moja mama była uwięziona w kącie, przez płomienie i wielkie kłody drewna. Ojciec rozpaczliwie chciał ją uwolnić i nie zważając na ból próbował przesunąć palące się deski gołymi rękami. — Zrobił przerwę, gdy dokładnie cała sytuacja pojawiła się w jego głowie. Shea tylko patrzył się na niego z pod na wpół zamkniętych powiek. — Wtedy moja matka krzyknęła, na co ojciec mnie dostrzegł. Nad nami usłyszeliśmy głośny trzask, a chwilę po tym leżałem na na podłodze. Sufit zawalił się na mich rodziców, a tata w ostatniej chwili mnie popchnął, ratując przy tym moje życie, a poświęcając swoje. Z sufitu leciały kolejne deski, więc szybko wstałem i zacząłem uciekać. Przez dym nie mogłem oddychać, a jasne płomienie skutecznie zagradzały mi drogę. Do tego dochodziły łzy, które zasłaniały mi cały widok, lecz jakoś udało mi się uciec na dwór. Chwilę po tym... cały dom się zawalił. Wiedziałem, że moi rodzice już nie żyją, ale nadal stałem i patrzyłem się na płonące szczątki mojego mieszkania.
Dopiero po chwili spostrzegłem, że nie tylko mój dom obrócił się w proch. Gdzie się nie obejrzałem tam otaczał mnie ogień, a pośród niego krzyczący ludzie. Nieliczni biegli przed siebie, uciekając przed śmiercią. Pewnie stałbym tam dalej, gdyby nie nagły wybuch i jakieś latające odłamki, które o mało mnie nie trafiły i zmusiły do ucieczki. Biegłem za tymi, którzy się uratowali, czyli może za czterema osobami, prosto w las, który na szczęście nie stanął w płomieniach. Reszta zmieniła swoje formy i pobiegła jak najdalej. Ja jednak byłem za mały, nie potrafiłem się jeszcze przemieniać. Stałem wryty za drzewami i patrzyłem na tańczące języki ognia wokół drewnianych domów oraz wielkie kłęby dymu, płynące wraz z wiatrem. Wszystko zdawało się być tak jasne na tle nocy, a jednocześnie przerażające... — Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w ogień pustym wzrokiem, po czym mrugnął parę razy, powracając myślami do rzeczywistości. Te wszystkie wspomnienia najwyraźniej na dobre wypaliły się w jego głowie i chyba nigdy nie znikną. Westchnął i kontynuował: — Po tygodniach  włóczenia się bez celu, wychudzony zostałem znaleziony przez małego krwiopijcę. Nie miałem nic przeciwko byśmy się zaprzyjaźnili, bo nie miałem nikogo. Później dowiedziałem się, jak wiele mamy wspólnego, głownie to, że oboje zostaliśmy sierotami. On także stracił całą rodzinę. No... Prawie. Przeżył tylko jego starszy brat — westchnął, krzywiąc się. — Podobno to on doprowadził do zagłady całego rodu. — Zwrócił się ku Shei. —Jak pewnie wiesz, wampiry nie są zbyt często spotykane, a już szczególnie pełnokrwiste, dlatego morderstwo całej "szlacheckiej" rodziny odbiło się niemałym echem po stolicy. Oficjalnie uznano to jako nieszczęśliwy wypadek, spowodowany pożarem, lecz Ivar twierdzi co innego. Widział jak jego własny brat pozbawia życia rodziców. Mimo przerażenia posłuchał matki, która ostatnimi siłami, ze łzami w oczach, dławiąc się krwią, wyszeptała, aby uciekał. Później, jak się spotkaliśmy, okazało się, że jesteśmy prawie rówieśnikami i zaprzyjaźniliśmy się. — Uśmiechnął się na to wspomnienie. — Teraz w sumie nie mam nic do roboty, dlatego pomagam mu odnaleźć brata i dowiedzieć się, dlaczego to wszytko zrobił. Chociaż osobiście myślę, że Ivar po prostu chce się zemścić, lecz nie chce otwarcie się do tego przyznać.

Koturin nic nie mówił, tylko wpatrywał się w gwiazdy. Mimo wszystko musiał przyznać, że nie spodziewał się takiej odpowiedzi.

— No, ale... Nie ma się co użalać nad tym co było — skomentował Yakov, wstając i rozciągając plecy. — Tak w ogóle, to co z nimi robimy?

— Z kim? Śpiącymi księżniczkami, czy cyrkowcami od siedmiu boleści?

— Najpierw to drugie.

— To nie wiem. — Shea wzruszył ramionami. — Zaproponowałbym pozbycie się ich na dobre, ale pewnie byś się nie zgodził, więc może związać i po prostu zostawić?

Wilkołak uśmiechnął się i podszedł do jednego z nieprzytomnych mężczyzn. Zaczął przeszukiwać mu kieszenie, aż w końcu znalazł to, czego szukał.

— Co robisz?

— A... tylko nafaszeruję ich tym samym prochem, co nam chcieli wcisnąć. Mniej roboty.
Shea nieświadomie kiwnął głową. Na to rozwiązanie nie wpadł. Oboje zaczęli podawać obcym środki nasenne, z tą różnicą, że Yakov dawał im określoną dawkę, natomiast nastolatek wpychał im do ust taką ilość, ile akurat się sypnęło.

— To teraz zostali ci dwaj. — Odwrócili się w kierunku Ivara i Zethara.

— Budzimy ich jakoś? —zapytał wilkołak.

Shei na usta wkradł się wredny uśmiech. Podszedł na chwilę do leżącej kobiety i wziął jej bat. Trzymając go z powrotem stanął koło kolegi i patrzył się na śpiących z twarzą demona. Jak oni śmieli nachlać się i pójść spać, podczas gdy oni musieli wszystko ogarniać?

— Ej! Shea, to zbyt brutalne! — Yakov złapał go za łokieć, gdy ten zaczął iść w ich kierunku. Nastolatek tylko się na niego krzywo spojrzał i wydał dźwięk niezadowolenia. Wyrwał rękę i usiadł przy ognisku, oglądając bicz. Był wyjątkowo dobrze zrobiony i mocny.

Yakov ziewnął ze zmęczenia. Najwyraźniej walka go wykończyła.

— Dobra, to ja się może zdrzemnę. — Podszedł do ogniska i położył się na ziemi.

Po pewnym czasie Shea słyszał jego regularny oddech. Spojrzał się na niego. Może też pójdzie spać? Ale przed tym chciał jeszcze coś zrobić.
 Może też pójdzie spać? Ale przed tym chciał jeszcze coś zrobić
Brunet nadal był w szoku. Nieznajomy wyglądał jak mały piętnastolatek. Na pierwszy rzut oka z delikatnym uśmiechem wyglądał niewinnie. Jednak gdy natrafiło się na szaro - brązowe oczy można było wyczuć, że nie ma się do czynienia ze zwyczajnym nastolatkiem.

— Kim jesteś? —zapytał chłopiec.

Ja...  zawahał się Zethar. Nie wiem...

W oczach nieznajomego zaświeciły się iskierki zainteresowania. 

Jak się tu dostałeś?

Nie...  zaczął się zastanawiać.  Nie pamiętam.   Przejechał wzrokiem po dziwnych, fioletowych drzewach bez liści i pomarańczowym niebie.  Ale z tego co widzę jest tutaj interesująco  skomentował z dziwnym spokojem.

Chłopiec zaczął się śmiać. 

Chcesz ze mną zagrać?  zapytał nadal rozbawiony.

Pewnie i tak nie mam wyboru... Spojrzał podejrzliwym wzrokiem na nieznajomego.

Ha ha! Widzę, że szybko łapiesz sytuację.  Uśmiechnął się niewinnie. Położył rękę na ramieniu bruneta i w mgnieniu oka zniknęli w płomieniach.

3 komentarze:

  1. Cześć!
    Księga Baśni ma przyjemność zaprosić Cię do udziału w wakacyjnych konkursach. Do wygrania atrakcyjne nagrody literackie z wielu gatunków — każdy znajdzie coś dla siebie. Zachęcamy do świętowania z nami wakacji.
    Link do posta konkursowego
    Księga Baśni

    PS. Wybacz publikację komentarza pod rozdziałem, ale nie masz zakładki z linkami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam!
    Chcę poinformować, że Twój blog został nominowany do głosowania na blog miesiąca (maj) na Księdze Baśni: SZCZEGÓŁY
    Bezpośredni link do sondy: KLIK
    Pozdrawiam i życzę powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurcze... wciąga to, dobrze prowadzisz narrację.
    Zastanawia mnie tylko skąd się wzięło tyle wilkołaków w jednym miejscu? Tworzyli społeczności jak ludzie czy zostali do tego zmuszeni?

    OdpowiedzUsuń

Rozdział 17

Właściciel gospody otworzył szerzej oczy. Zbladł i zaniemówił. Musiał się oprzeć o blat, bo poczuł jakby cały grunt usunął mu się spod nó...