piątek, 17 sierpnia 2018

Rozdział 17

Właściciel gospody otworzył szerzej oczy. Zbladł i zaniemówił. Musiał się oprzeć o blat, bo poczuł jakby cały grunt usunął mu się spod nóg.

— Morry?...

— Moja córeczka... —  wyszeptał w amoku. — Ja ich zabiję! Wytępię ich wszystkich!!! Co do nogi! — zaczął wrzeszczeć.
 
— O co chodzi? — zapytał głośno Zethar, schodząc po schodach.

— Phi! Ten zawsze się wtrąca, jak wyczuje jakąś akcję — skomentował cicho Shea.

— To nie jest sprawa przejezdnych — zaprotestował mieszkaniec wsi.

— Czekaj! Może nam pomogą — uspokoił go gospodarz, po czym zwrócił się ku gościom. — Sami już sobie z tym nie radzimy. Może moglibyście nam pomóc?

— Z "tym", to znaczy z czym? Wyjaśnij wszystko od początku. Co się tu dzieje? — Nieśmiertelny usiadł przy barku i nie spuszczał wzroku z karczmarza.

Mężczyzna westchnął i także usiadł.

— Od dawien dawna, nasza wioska przyjaźniła się z pobliską rasą - wilkołakami.

Na te słowa oczy Yakova zabłysły. Był zdziwiony, lecz nie dawał tego po sobie poznać. Czy to możliwe, że to ktoś z jego krewnych? Chociaż to mało prawdopodobne, ale w końcu cześć osób uciekła do lasu, gdy wioska zaczęła płonąć. Do jego głowy zaczęły napływać miliony myśli.

— Nasze relacje zaczęły się psuć wraz z wybuchem wojny. Ze stolicy doszło do nas pismo, w którym gwardziści rozkazali dostarczać więcej drewna. Byliśmy zmuszeni zwiększyć wycinkę drzew, więc gdy na naszym terenie już ich zabrakło, zaczęliśmy je brać z terenu wilkołaków. Wtedy chyba nie zwracali na to uwagi, bo wiadomo, wojna między rasami znaczy wile walk w tym samym czasie — opowiadał ze smutkiem karczmarz. — Gdy wreszcie nastał pokój, nasze ziemie przerobiliśmy na pola uprawne, ale nadal musieliśmy brać skądś drewno. Teraz nasi sąsiedzi są na nas źli i oskarżają nas o zniszczenie ich terytorium, co jest zerwaniem wieloletniego pokoju. — Załamany schował głowę w dłonie. — Napadają na nas po zmroku, niszcząc tartaki, składnice z drewnem, opuszczone budynki, a teraz jeszcze porwali moją córkę...

—  Czyli prowadzą nocny tryb życia... — stwierdził pod nosem Zethar.

— Odpieraliśmy jakoś ich ataki, ale ostatnio stają się coraz bardziej agresywni — poinformował wieśniak.

— Próbowaliście jakoś się z nimi porozumieć? 

— Mieliśmy taki pomysł, ale nie chcą z nią rozmawiać, a my już straciliśmy cierpliwość. — Morry zacisnął ręce w pięści. — Chcą wojny? To będą ją mieli.

— Spokojnie, nie działajmy pochopnie — wtrącił się Yakov. — Może nam uda się z nimi spotkać i znaleźć pokojowe rozwiązanie?

— Jeśliby wam się udało, to byłoby cudownie — Zrozpaczony Morry podniósł swoje oczy. — Ale błagam was, odzyskajcie moją córkę.

— My zaraz ruszymy z wami i ją przyprowadzimy — odezwał się mieszkaniec wioski.

— Nie — rzekł stanowczo Zethar i spojrzał na mężczyznę. — Gdybyśmy poszli większą grupą z pochodniami do lasu, to mogli by to uznać za atak. Sami się tym zajmiemy i przyprowadzimy dziewczynkę. Weźmiemy tylko parę rzeczy z góry — oznajmił, wstając.

— Dziękuję — wyszeptał ojciec porwanego dziecka.




— Przyznaj się — zaczął Shea do Zethara, wyjmując z plecaka dodatkowe noże. — Zgodziłeś się tylko dlatego, że wydaje ci się to wszystko interesujące.

— Masz mnie za aż tak bezdusznego? — Brunet udał oburzenie. — Fakt, nigdy nie widziałem stada wilkołaków i jestem ciekawy paru... nastu rzeczy na ich temat, ale nie tylko dlatego zgodziłem się pomóc. Nic bym do tej całej kłótni nie miał, ani się do niej nie wtrącał, gdyby i sołtys, i przywódca stada prowadzili konflikt tylko między sobą, a nie wciągali w to dzieci i osoby, które nic nie zrobiły. Dlatego potraktuję tę sprawę poważnie — zakończył, zmieniając ton głosu. — Shea, będziesz przynętą. Twój zapach będzie ich najbardziej irytował, więc jak tylko się pojawią, to masz zawrócić. Nie chcę zbędnych walk — rzekł, po czym zwrócił się ku wilkołakowi. — Ty pójdziesz ze mną. Możliwe, że twoje zdanie i obecność bardzo się przydadzą. Natomiast Ivar, lepiej żebyś tutaj został. Nie myśl, że nie zauważyłem, że ostatnio zbladłeś, jakby twoja skóra nie była już wcześniej biała... Poza tym wasze rasy uważają się za naturalnych wrogów, więc lepiej żebyś nie szedł. Jakieś wątpliwości?

Wszyscy spojrzeli się na Zethara z zaskoczeniem, ale jednocześnie z podziwem. Sami nie ułożyliby planu tak szybko. W dodatku mówił wszystko z taką pewnością siebie, jakby dowodzenie miał we krwi.

— Proszę Państwa: król Zethar pierwszy! — skomentował Shea. Brunet spojrzał się na niego wzrokiem, mówiącym, aby go nie denerwował. Koturin zdziwił się na taką reakcję, ale nic już więcej nie powiedział.

— Idziemy — oznajmił nieśmiertelny tonem, który nie przyjmował sprzeciwów.




Po pięciu minutach Shea przemieszczał się samotnie po drzewach.

— Phi! Jak on śmie robić ze mnie wabik na te bezpańskie psy — mamrotał pod nosem, lądując na jednej z gałęzi.

Ciemność już dawno pochłonęła cały las. Wśród trawy latały malutkie świetliki, niedaleko których grały świerszcze. Co jakiś czas nocny wiatr ruszał liśćmi, powodując niespokojny szum.
Mimo otaczającej czerni, nastolatek wszystko widział. Kontury każdej gałęzi były jakby białymi kreskami, a wszystkie drzewa w odcieniach szarości.

— No i gdzie te kundle... — Zaczął się rozglądać.

Nagle z odległości około stu metrów usłyszał szelest. Uśmiechnął się zwycięsko i zaczął biec z powrotem w stronę wioski.




Zethar szedł spokojnie, z rękami w kieszeniach, wgłąb lasu. Obok niego był Yakov, który mimo późnej pory wszystko doskonale dostrzegał. Brunet spojrzał się na wilkołaka. Gdyby nie jego białe włosy, w ogóle by go nie widział.

— Czemu ja nie mam jakiś fajnych oczu... — stwierdził zazdrosny.

Nagle usłyszeli jak ktoś przemknął koronami drzew. Od razu wiedzieli, że to Shea, co by oznaczało, że ich plan się powiódł.

— Idą — rzekł nerwowo Yakov. Oboje przystanęli.

Po chwili rozległ się głośny szelest, a zaraz po nim warkot. Pośród ciemności pojawiły się trzy pary dziko świecących oczu. Zarówno wilkołak jak i Zethar byli zaskoczeni tym, co widzą. 

Przed nimi zatrzymały się trzy kreatury. Mimo lekkiego garbu, miały po dwa metry wzrostu i nie przypominały ani typowych wilków, ani zwykłych ludzi, a raczej ich połączenie. Ręce z długimi pazurami były lekko zgięte, a mimo to opuszczone sięgały do kolan. Nogi podobne były do silnie umięśnionych łap. Twarze były wydłużone, na kształt psich pysków, z wystawionymi ostrzegawcze kłami. Oczy z rozszerzonymi źrenicami przypominały bardziej zwierzęce niż ludzkie. Wilcze uszy miały zwrócone po sobie. Ciało kreatur były masywne, a najwięcej włosów, które były w formie grzywy, rosło na grzbiecie.

Dla osoby, która nigdy w życiu nie wiedziała wilkołaka po przemianie, ten widok wzbudzał by strach, bowiem stworzenia wydawały się żywcem wyjęte z koszmarów. 

Ale Zethar nie czuł strachu, a jedynie fascynację, którą musiał ukryć za poważną miną. Nie zamierzał dać się ponieść swojemu bzikowi na temat rzeczy nadprzyrodzonych. Nie po to tu przyszedł.

Rozdział 16

Gdy zobaczyli pierwszych ludzi był już zmierzch. Małe dzieci beztrosko biegały i, mimo wołań rodziców, nie chciały wracać do domów. Ludzie wracali z pól, śmiejąc się i rozmawiając ze sobą. Na gankach drewnianych domów, na fotelach siedziały starsze osoby. Niektóre czytały książki, a inne gawędziły o minionym dniu. Tubylcy tylko spoglądali na przejezdnych i szli dalej. Najwyraźniej nie mieli nic przeciwko obcym.

Nagle mała, czarnowłosa dziewczynka śmiejąc się wpadła na koturina. Uderzyła niechcący głową w jego nogi i upadła na ziemię. Za nią biegł jej rodzic, który dogonił córkę i szybko podniósł ją na ręce.

— Bardzo pana przepraszam.

— Nic... się nie stało... — zawahał się Shea. Był zaskoczony wszystkim, co tu widział. Nigdy nie bawił się z innymi dziećmi, dlatego widok tylu radośnie biegających małych ludzi był dla niego dziwny. W dodatku w życiu nie widział obrazu spokojnej wsi. Wszystko, co do tej pory znał to ciągła walka o przetrwanie, brutalność i pogardliwe spojrzenia. 

A tutaj? Jakiś człowiek go przeprosił. Nigdy wcześniej nikt tego nie zrobił. To był szok usłyszeć coś takiego i to z takiego błahego powodu, jak przypadkowe zderzenie. Może ten mężczyzna nie widział jego dziwnych kosmyków włosów? Czy zmienił by nastawienie, gdyby dowiedział się, że nie rozmawia z człowiekiem?

Zethar nie zwracając uwagi na zmieszanie nastolatka zadał pytanie tubylcowi.

— Może mi pan powiedzieć, czy jest tutaj jakieś miejsce, gdzie można spędzić noc?

— Tak, jest tu jedna gospoda. To tamten dom. — Wskazał ojciec.

Brunet podziękował i cała czwórka odeszła we wskazanym kierunku.

Gdy weszli do karczmy rozległ się dźwięk dzwonka, informujący o nowych klientach. Podeszli do drewnianej lady i poczekali na właściciela.

— Ma pan wolne pokoje? — zapytał Zethar starszego mężczyznę. Był niski, a na jego włosach oraz brodzie pojawiły się już siwe włoski. Miał pogodny wyraz twarzy. Spojrzał na gości i lekko się uśmiechnął.

— Mam jeden czteroosobowy. Jedna złota za wynajem.

Zethar wyjął z kieszeni monetę i położył ją na blat. Gospodarz zaprowadził klientów na piętro, do pokoju. 

— Czy jest szansa byśmy dostali coś do jedzenia?

— Tak, zostało coś z kolacji. Zejdźcie za chwilę na dół.

— Dziękujemy.

Właściciel zamknął drzwi, zostawiając ich samych.

Pokój niczym się nie wyróżniał. Był prosty i mały. Na wyblakłej ze starości, drewnianej podłodze niedaleko od siebie stały cztery, pościelone łózka. Naprzeciwko drzwi było okno, którego widok rozprzestrzeniał się częściowo na wioskę, a częściowo na małe pole, zakończone lasem.

Gdy wrócili na parter usiedli przy stole, na którym stały drewniane miski z gulaszem i połówkami chleba obok. Reszta gospody świeciła pustkami.

W trakcie gdy wszyscy, oprócz Ivara, który oddał swoją porcję wilkołakowi, jedli posiłek, z tylnej części budynku, przeznaczonej tylko dla właścicieli, weszła na oko dziesięcioletnia dziewczynka.

— Tato, nie widziałeś może naszyjnika mamy? 

— Znowu pożyczyłaś go bez pytania i zgubiłaś? — westchnął ojciec.

Dziewczynka poddenerwowana przytaknęła głową. Zauważyła, że nie są sami dopiero wtedy, gdy goście oddawali właścicielowi puste naczynia, dziękując za jedzenie. Mała blondynka zaciekawiona spojrzała  na zakapturzone postacie. 

— Jesteście ludźmi? — zapytała bezpośrednio, bez skrępowania. Na to pytanie Zethar i reszta się zdziwili. Natomiast ojciec dziewczynki natychmiast zwrócił się do córki.

— Lila! — skarcił ją. — Takich pytań nie zadaje się gościom. Przeproś!

Brunet zaśmiał się i zdjął kaptur.

— Ja tak, ale co do tej trójki za mną, to nie byłbym taki pewien. — Reszta także ściągnęła nakrycia z głów.

— Rozumiem, że pewnie wracacie z Hortin? Tamto miasto nie przepada za innymi rasami, dlatego często tu widzimy kogoś kto nie jest człowiekiem — mówił właściciel, zanosząc talerze do kuchni.

— Dobrze o tym wiemy... — skomentował Zethar, zajmując miejsce przy barze. Spojrzał się wymownie na Sheę i Yakova. Ci tylko wzruszyli ramionami, że to nie ich wina, że zostali wyrzuceni za bramę.

— Tato — zaczęła dziewczynka zakładając cieplejsze ubrania przy wyjściu. — Idę zobaczyć, czy nie zostawiłam go u koleżanki.

— Lila, jest już ciemno — zaniepokoił się ojciec. — Jutro pójdziesz. Nie wychodź po zmroku.

— To naprzeciwko. Nic mi się nie stanie. — Wyszła nie czekając, na dalszą reakcję rodzica. Ten tylko zaczął się mocniej denerwować.

Zethar uśmiechnął się lekko. Przypomniało mu się, jak Shea odstawiał podobne sceny, gdy był mały.

— Ech, przepraszam za nią — westchnął gospodarz.

— Nic się nie stało. — Brunet wstał z krzesła. — My już będziemy iść.

— Dobrej nocy.



Shea wszedł ostatni do pokoju i zamknął drzwi.

— Mili ludzie — stwierdził Yakov, rozłożony na jednym z łóżek. Pozostali mu przytaknęli.

— To co, może zagramy? — zaproponował Zethar wyjmując karty.

— Mi się nie chce — odparł koturin kładąc się na posłaniu pod oknem.

— Jak zwykle...

— Pewnie boi się kolejnej przegranej — skomentował wilkołak.

—  Z kim? Z tobą? Jak ty własnego ogona nie potrafisz złapać?
 
— Powiedział pchlarz, myjący się językiem.

Shea i Yakov mordowali się wzrokiem. Wampir i brunet tylko patrzyli się z podziwem, że ci jeszcze się na siebie nie rzucili i nie pozabijali.

Nagle za oknem usłyszeli jakieś hałasy. Koturin wyjrzał, aby dowiedzieć się, co się dzieje. Było już całkowicie ciemno, a jednak niektórzy dorośli biegali z pochodniami i po ich minie można było wywnioskować, że są zdenerwowani oraz przestraszeni.

— O co chodzi? — zapytał wilkołak.

Nastolatek uchylił okno. Teraz wyraźniej było słychać, o czym ludzie rozmawiali.

— Jest źle. Powiadom Morry'ego — powiedział jeden z mężczyzn i drugi pobiegł w dół ulicy, w kierunku karczmy. Nagle z parteru usłyszeli  mocne walenie w drzwi. Zaciekawieni cicho wyszli z pokoju i podeszli do schodów. 

— Dziś znowu zaatakowali — informował nerwowo jeden z mieszkańców.

— Gdzie? — odpowiedział mu gospodarz.

— Niedaleko, ale nie to jest najgorsze. Pobiegliśmy ich przepędzić, lecz... — zawahał się zdenerwowany. Wyraźnie było widać, że jest mu trudno o tym mówić. — Gdy uciekali, na polu była Lila. Porwali ją.

środa, 1 sierpnia 2018

Rozdział 15

Zethar powoli otworzył oczy. Pomrugał parę razy, aby wyostrzyć obraz. Ujrzał czyste, błękitne niebo. Usiadł i podarł się na zgiętym kolanie.

— Co za dziwny sen... — wymamrotał masując skronie. Był niewyspany i odczuwał zmęczenie.
Rozejrzał się i dopiero po chwili zaczął przypominać sobie, co się wczoraj działo. Zmarszczył brwi. Jednak nie pamiętał żadnych wydarzeń, które doprowadziły do roztrzaskanego szkła, plam krwi, utraty przytomności nowo poznanych osób oraz... związanej, zakneblowanej kobiety, wiszącej teraz na drzewie? Zdziwiony brunet przekręcił głowę.

— Co się stało? — zapytał, będąc coraz bardziej przytomnym.

— Nareszcie się obudziłeś — rzekł znudzony Shea. Leżał z zamkniętymi oczami wysoko na gałęzi. Delektował się cieniem i przechodzącymi przez korony drzew promieniami słońca, które już dawno wzeszło.

Z tyłu wozu wychylił się Yakov. 

— W dużym skrócie, najprawdopodobniej chcieli nas spić i okraść, lub sprzedać. Podali wam środki usypiające, a z racji tego, że ja i Shea nie ufaliśmy im od początku, popsuliśmy im plany, dlatego jak usnęliście była tu mała walka — mówił wilkołak, jedząc zabrane z wozu jabłka.

— A ty znowu coś żresz. — Koturin uchylił powiekę.

— Och, przepraszam. Może chce kotek rybkę? — rzekł ironicznie białowłosy.

— Morda psie. — Nastolatek przewrócił się na plecy i teraz był tyłem do reszty osób.

Wilkołak tylko zaczął mordować koturina wzrokiem.

Zethar patrzył się to na jednego, to na drugiego. Był zaskoczony, że ta dwójka jeszcze nie skoczyła sobie do gardeł.

— Dobra, nawet powiedzmy, że rozumiem, ale co to jest? — Wskazał na szamoczącą się w powietrzu kobietę. Była spętana batem i zwisała z gałęzi.

Yakov powędrował wzrokiem w tamtym kierunku.

— O to się Shei pytaj — odpowiedział i usiadł z jabłkami na pieńku. Zakneblowana brunetka próbowała się uwolnić, lecz to jej się nie udawało.

— Chyba ci się nudziło — rzekł Zethar w kierunku koturina.

— Wkurzyła mnie.

— A ta lina się nie zerwie?

— Spokojnie, wytrzyma. Utrzyma nawet najgrubsze szmaty.

Kobieta jeszcze bardziej się zezłościła i pełna morderczych intencji patrzyła na plecy koturina.
Niedaleko siedzący wilkołak, przeżuwając spojrzał na ostanie nienapoczęte jabłko, trzymane w dłoni. Przeniósł wzrok na śpiącego wampira. Podrzucił owoc, po czym cisnął nim w Ivara. Ten obudzony syknął z bólu i złapał się za miejsce, w które trafiło go jabłko.

— Wstawaj wreszcie, krwiopijco.

Blondyn usiadł i zaczął masować sobie skronie. Był zmęczony, niewyspany i było mu niedobrze. Rozejrzał się, nie mogąc sobie przypomnieć żadnych wydarzeń z poprzedniego wieczoru.

— Co... — zaczął słabym głosem, będąc nadal na wpół przytomnym.

— Później ci opowiem — przerwał mu Yakov. — I tak byś teraz nie zapamiętał tego, co bym ci powiedział... — dodał pod nosem.

Zethar zmusił Sheę do zejścia z drzewa i razem zaczęli patrzeć, czy nie ma nic ciekawego w wozie, co mogliby zabrać.

Podczas gdy cała trójka szykowała się do dalszej wędrówki, Ivar nadal siedział z bolącą go głową. Wiedział, że jeszcze dziś wieczorem będzie zdrowy, jednak teraz czuł się fatalnie.

— Więcej aż tyle nie piję... — wymamrotał podirytowany.

— Wczoraj też to mówiłeś, tyle że z butelką w ręku — skomentował Shea z wrednym uśmiechem.

— Co?

— Później się dowiesz — rzekł krótko wilkołak. — Rusz dupę. Idziemy dalej.

Ivar z trudem wstał i wyszedł z cienia drzew. Zamknął oczy oślepiony słońcem. Teraz było jeszcze bardziej irytujące niż zazwyczaj. Yakov przewrócił oczami, ale nic nie powiedział.



Od pewnego czasu cała czwórka szła szlakiem, zostawiając daleko za sobą związanych oszustów. To, co zaskoczył Zethara to fakt, że koturin i wilkołak nie mordują siebie wzrokiem, tylko normalnie idą. Nawet można by rzec, że koło siebie, chociaż nadal zachowywali odległość przynajmniej dwóch metrów.

Idący z tyłu Ivar już bardziej się rozbudził. Na szczęście skutki zatrucia alkoholem powoli ustępowały. W duchu dziękował za dobrą regenerację, którą zawdzięczał swoim genom.

— Co, kacyk męczy? — powiedział uśmiechnięty brunet, przystając, aby iść na równi z wampirem.

— Weź się zamknij. Dlaczego ty nic nie odczuwasz?

— Widzisz, taki organizm. — Wzruszył ramionami.

Shea i Yakov także zaczekali na kompanów. Koturin słysząc, co powiedział Zethar, zaczął go przedrzeźniać:

— "Wiesz co, Ivar... Ja cię jednak kocham!" — zaczął gestykulować, w kierunku Yakova. Ten szybko załapał i odparł, udając wampira:
 
— "Zethar... jesteś moim bratem!"

Obaj przedrzeźniani stanęli z szeroko otwartymi oczami. W ich głowach było jedno pytanie: co się wczoraj działo?

Shea i Yakov nie zważając na wrytych w ziemię towarzyszy, jak gdyby nigdy nic ruszyli dalej.

— Ale zebry to nic nie pobije.

— Chyba że jednorożec — Uśmiechnął się lekko Shea.

— Jakiej zebry??? — krzyknął cały czerwony Ivar.

— Może kiedyś wam powiemy — odparł arogancko, wyluzowany koturin, odwracając się w ich kierunku. — Na razie ruszcie dupy. Chcę dojść do wioski przed nocą.

— Jakiej wioski? — zdziwił się wilkołak.

— Znaleźliśmy w ich rzeczach mapę. Okazuje się, że niedaleko jest mała osada. Fajnie by było zjeść coś porządnego jeszcze dziś. 

Ivar spojrzał się na człowieka idącego obok. Po jego minie widział, że podobnie jak on był załamany wewnętrznie swoim zachowaniem. 

Blondyn utkwił wzrok w krajobraz przed nim. Przejechał językiem po zębach i wyczuł bardziej niż zwykle wydłużone kły, na co cicho westchnął.

Słońce świeciło pełnym blaskiem. Ulgę przed jego ciepłem dawały drzewa, rosnące koło drogi. Od czasu do czasu po niebie przemykała pojedyncza chmura, pokrywając ziemię cieniem.  Całkowitą ciszę przerywał tylko śpiew ptaków, mieszając się z delikatnym szumem liści. 

Krajobraz zmienił się z leśnego na wiejski. Rozległe pola graniczyły z horyzontem. Wszystko było nasycone rozmaitymi kolorami; błękit kwiatów i nieba dzieliło złote pasmo zbóż, natomiast gdzie indziej soczysta zieleń trawy zlewała się z sadem owocowym. Z lasu pojawiła się rzeka, która płynęła między dolinami.

Powoli niebo zaczęło nabierać cieplejszych barw. Wiatr zrobił się odrobinę chłodniejszy. Wraz z nadejściem wieczoru na polu pojawił się pierwszy dom. Daleko za nim wyłaniała się cała wioska.
Zethar przystanął i wyjął z plecaka cztery, cienkie, beżowe peleryny. 

— Macie. — Podał je reszcie podróżników. — Nie wiemy jak są nastawieni do obcych i nadnaturalnych.

Żaden nie zaprotestował. Narzucili kaptury na głowy w chwili, gdy zbliżali się do osady.

czwartek, 31 maja 2018

Rozdział 14

Yakov wpatrywał się w ogień, przypominając sobie dzień, który zmienił jego życie.

— Urodziłem się w małej wiosce, niedaleko morza. Jej mieszkańcy w większości byli wilkołakami. Pamiętam to nawet teraz. Pewnej nocy obudziły mnie przerażające krzyki. Wszystko działo się tak szybko... — Zamyślił się, a jego wzrok był nieobecny. — Gdy otworzyłem oczy wszędzie w pokoju był dym. Wszytko otoczone było płomieniami, a zewsząd napływało coraz bardziej gorące powietrze. — Splótł dłonie. — Miałem wtedy może z sześć lat? W panice zeskoczyłem z łóżka i pobiegłem szukać rodziców. Wybiegłem na rozpadający się korytarz i krzyczałem. Wtedy usłyszałem wołanie ojca z drugiego końca domu. Pobiegłem w tamtym kierunku, kaszląc od nadmiaru dymu. Nadal przed oczami to, co wtedy ujrzałem. Moja mama była uwięziona w kącie, przez płomienie i wielkie kłody drewna. Ojciec rozpaczliwie chciał ją uwolnić i nie zważając na ból próbował przesunąć palące się deski gołymi rękami. — Zrobił przerwę, gdy dokładnie cała sytuacja pojawiła się w jego głowie. Shea tylko patrzył się na niego z pod na wpół zamkniętych powiek. — Wtedy moja matka krzyknęła, na co ojciec mnie dostrzegł. Nad nami usłyszeliśmy głośny trzask, a chwilę po tym leżałem na na podłodze. Sufit zawalił się na mich rodziców, a tata w ostatniej chwili mnie popchnął, ratując przy tym moje życie, a poświęcając swoje. Z sufitu leciały kolejne deski, więc szybko wstałem i zacząłem uciekać. Przez dym nie mogłem oddychać, a jasne płomienie skutecznie zagradzały mi drogę. Do tego dochodziły łzy, które zasłaniały mi cały widok, lecz jakoś udało mi się uciec na dwór. Chwilę po tym... cały dom się zawalił. Wiedziałem, że moi rodzice już nie żyją, ale nadal stałem i patrzyłem się na płonące szczątki mojego mieszkania.
Dopiero po chwili spostrzegłem, że nie tylko mój dom obrócił się w proch. Gdzie się nie obejrzałem tam otaczał mnie ogień, a pośród niego krzyczący ludzie. Nieliczni biegli przed siebie, uciekając przed śmiercią. Pewnie stałbym tam dalej, gdyby nie nagły wybuch i jakieś latające odłamki, które o mało mnie nie trafiły i zmusiły do ucieczki. Biegłem za tymi, którzy się uratowali, czyli może za czterema osobami, prosto w las, który na szczęście nie stanął w płomieniach. Reszta zmieniła swoje formy i pobiegła jak najdalej. Ja jednak byłem za mały, nie potrafiłem się jeszcze przemieniać. Stałem wryty za drzewami i patrzyłem na tańczące języki ognia wokół drewnianych domów oraz wielkie kłęby dymu, płynące wraz z wiatrem. Wszystko zdawało się być tak jasne na tle nocy, a jednocześnie przerażające... — Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w ogień pustym wzrokiem, po czym mrugnął parę razy, powracając myślami do rzeczywistości. Te wszystkie wspomnienia najwyraźniej na dobre wypaliły się w jego głowie i chyba nigdy nie znikną. Westchnął i kontynuował: — Po tygodniach  włóczenia się bez celu, wychudzony zostałem znaleziony przez małego krwiopijcę. Nie miałem nic przeciwko byśmy się zaprzyjaźnili, bo nie miałem nikogo. Później dowiedziałem się, jak wiele mamy wspólnego, głownie to, że oboje zostaliśmy sierotami. On także stracił całą rodzinę. No... Prawie. Przeżył tylko jego starszy brat — westchnął, krzywiąc się. — Podobno to on doprowadził do zagłady całego rodu. — Zwrócił się ku Shei. —Jak pewnie wiesz, wampiry nie są zbyt często spotykane, a już szczególnie pełnokrwiste, dlatego morderstwo całej "szlacheckiej" rodziny odbiło się niemałym echem po stolicy. Oficjalnie uznano to jako nieszczęśliwy wypadek, spowodowany pożarem, lecz Ivar twierdzi co innego. Widział jak jego własny brat pozbawia życia rodziców. Mimo przerażenia posłuchał matki, która ostatnimi siłami, ze łzami w oczach, dławiąc się krwią, wyszeptała, aby uciekał. Później, jak się spotkaliśmy, okazało się, że jesteśmy prawie rówieśnikami i zaprzyjaźniliśmy się. — Uśmiechnął się na to wspomnienie. — Teraz w sumie nie mam nic do roboty, dlatego pomagam mu odnaleźć brata i dowiedzieć się, dlaczego to wszytko zrobił. Chociaż osobiście myślę, że Ivar po prostu chce się zemścić, lecz nie chce otwarcie się do tego przyznać.

Koturin nic nie mówił, tylko wpatrywał się w gwiazdy. Mimo wszystko musiał przyznać, że nie spodziewał się takiej odpowiedzi.

— No, ale... Nie ma się co użalać nad tym co było — skomentował Yakov, wstając i rozciągając plecy. — Tak w ogóle, to co z nimi robimy?

— Z kim? Śpiącymi księżniczkami, czy cyrkowcami od siedmiu boleści?

— Najpierw to drugie.

— To nie wiem. — Shea wzruszył ramionami. — Zaproponowałbym pozbycie się ich na dobre, ale pewnie byś się nie zgodził, więc może związać i po prostu zostawić?

Wilkołak uśmiechnął się i podszedł do jednego z nieprzytomnych mężczyzn. Zaczął przeszukiwać mu kieszenie, aż w końcu znalazł to, czego szukał.

— Co robisz?

— A... tylko nafaszeruję ich tym samym prochem, co nam chcieli wcisnąć. Mniej roboty.
Shea nieświadomie kiwnął głową. Na to rozwiązanie nie wpadł. Oboje zaczęli podawać obcym środki nasenne, z tą różnicą, że Yakov dawał im określoną dawkę, natomiast nastolatek wpychał im do ust taką ilość, ile akurat się sypnęło.

— To teraz zostali ci dwaj. — Odwrócili się w kierunku Ivara i Zethara.

— Budzimy ich jakoś? —zapytał wilkołak.

Shei na usta wkradł się wredny uśmiech. Podszedł na chwilę do leżącej kobiety i wziął jej bat. Trzymając go z powrotem stanął koło kolegi i patrzył się na śpiących z twarzą demona. Jak oni śmieli nachlać się i pójść spać, podczas gdy oni musieli wszystko ogarniać?

— Ej! Shea, to zbyt brutalne! — Yakov złapał go za łokieć, gdy ten zaczął iść w ich kierunku. Nastolatek tylko się na niego krzywo spojrzał i wydał dźwięk niezadowolenia. Wyrwał rękę i usiadł przy ognisku, oglądając bicz. Był wyjątkowo dobrze zrobiony i mocny.

Yakov ziewnął ze zmęczenia. Najwyraźniej walka go wykończyła.

— Dobra, to ja się może zdrzemnę. — Podszedł do ogniska i położył się na ziemi.

Po pewnym czasie Shea słyszał jego regularny oddech. Spojrzał się na niego. Może też pójdzie spać? Ale przed tym chciał jeszcze coś zrobić.
 Może też pójdzie spać? Ale przed tym chciał jeszcze coś zrobić
Brunet nadal był w szoku. Nieznajomy wyglądał jak mały piętnastolatek. Na pierwszy rzut oka z delikatnym uśmiechem wyglądał niewinnie. Jednak gdy natrafiło się na szaro - brązowe oczy można było wyczuć, że nie ma się do czynienia ze zwyczajnym nastolatkiem.

— Kim jesteś? —zapytał chłopiec.

Ja...  zawahał się Zethar. Nie wiem...

W oczach nieznajomego zaświeciły się iskierki zainteresowania. 

Jak się tu dostałeś?

Nie...  zaczął się zastanawiać.  Nie pamiętam.   Przejechał wzrokiem po dziwnych, fioletowych drzewach bez liści i pomarańczowym niebie.  Ale z tego co widzę jest tutaj interesująco  skomentował z dziwnym spokojem.

Chłopiec zaczął się śmiać. 

Chcesz ze mną zagrać?  zapytał nadal rozbawiony.

Pewnie i tak nie mam wyboru... Spojrzał podejrzliwym wzrokiem na nieznajomego.

Ha ha! Widzę, że szybko łapiesz sytuację.  Uśmiechnął się niewinnie. Położył rękę na ramieniu bruneta i w mgnieniu oka zniknęli w płomieniach.

Rozdział 13

Nastolatek stał pewny siebie i obserwował przeciwnika, nie tracąc przy tym czujności. Za jego plecami słyszał odgłosy walki wilkołaka z trzema ludźmi, jednak nie zważał na to, co robił Yakov, tylko koncentrował się na swoim pojedynku.

Brązowowłosa mierzyła koturina wzrokiem pełnym nienawiści i furii. Jak on śmiał ją podrapać? Wzięła zamach biczem i już chciała wyprowadzić cios, gdy nagle koło głowy chłopca coś przeleciało i trafiło w kobietę. Okazało się, że był to jeden z jej towarzyszy. Oboje stracili przytomność na skutek zderzenia się głowami i upadli na ziemię.

— No, jednego mniej — mruknął do siebie wilkołak.

Shea najpierw patrzył się szczerze zszokowany, lecz szybko irytacja zastąpiła zdziwienie.

— Co ty, kurwa, wyprawiasz?! — wrzasnął do Yakova.

— Jesteś ślepy, czy to twoja głupota jest tak wielka? — odparł nadal wymieniając ciosy z trzema wrogami.

W końcu jeden z nich się odsłonił. Wilkołak nie zamierzał przegapić takiej okazji i kopnął go z całej siły w brzuch, na co mężczyzna zachłysnął się krwią i poleciał w tył. Szybko wyminął jego sprzymierzeńców i jeszcze raz przywalił mu nogą tak, aby już nie wstawał.

— Teraz zostało tylko dwóch. — Uśmiechnął się lekko.

Przetarł dłonią z licznymi otarciami swój nos, z którego teraz leciała stróżka krwi, a językiem przejechał po pękniętej wardze, czując słony posmak. Parę razy oberwał, lecz nie miał żadnych poważniejszych obrażeń, co zawdzięczał wilczym genom. Spojrzał się na dwóch stojących, którzy także byli mocno poobijani. Zdawali sobie sprawę, że zlekceważyli przeciwnika, lecz nawet teraz nie mieli zamiaru się wycofać. Ciężko oddychali, zmęczeni długą wymianą ciosów. Jeden z nich splunął krwią na ziemię. Nastała chwila spokoju, po której pojedynek miał być kontynuowany. 

Shea widział napiętą atmosferę między tymi trzema osobami. Wciąż był wkurzony, że nie mógł dłużej podrażnić się z kobietą. Zauważył, że Yakov stał do niego tyłem. Barki białowłosego unosiły się rytmicznie z powodu ciężkiego oddechu. W kierunku koturina byli zwróceni dwaj złoczyńcy, jednak sprawiali wrażenie, jakby nie zwracali na niego uwagi. 

Nastolatek postanowił coś sprawdzić. Zaczął chodzić w tę i z powrotem, uważnie przy tym obserwując wzrok dwójki wrogów, jednak ci nie odrywali oczu od wilkołaka. Wpadł na pomysł, jak zakończyć ich pojedynek. 

Yakov zacisnął pięści i na nowo napiął wszystkie mięśnie, szykując się do ataku. Nagle zauważył, że coś przemknęło koło jego głowy i usłyszał trzask. Odruchowo zrobił krok do tyłu, zasłaniając się ręką. Gdy opuścił dłoń zobaczył, że dwaj przeciwnicy leżą nieprzytomni na ziemi.

— Coś ty zrobił? — zapytał szczerze zdziwiony wilkołak.

— No co? Wziąłem butelki i rzuciłem. — Wzruszył ramionami koturin. — Nie musisz dziękować — dodał lekko ironicznie i machnął ręką.

— A co jeśli ich zabiłeś?

— To trudno. 

Shea podszedł do Zethara i odwrócił go na plecy. Zrezygnowany westchnął. Brunet spał w najlepsze i nie wyglądał, żeby miał się szybko obudzić.

— Nic cię to nie rusza? — kontynuował Yakov.

— Ale co? Ich śmierć? Nie — rzekł bezemocjonalnie nastolatek, siadając na ziemi przy ognisku. Wziął z pod nóg kawałek drewna i wrzucił go do ognia. — A tobie co? Na miłosierdzie do bandytów się zebrało? Nigdy się nie zdarzyło pozbawić kogoś życia? — zapytał od niechcenia, opierając głowę o duży pień i zamykając oczy.

Wilkołak przysiadł się, aby się ogrzać. Wpatrywał się w trzaskający co jakiś czas ogień. 

W lesie nastała cisza, przerywana jedynie przez świerszcze oraz czasem przez szumiące liście. Siedzieli tak w milczeniu niedaleko siebie. Wcześniej pewnie już skakaliby sobie do gardeł, jednak teraz nie widzieli w tym sensu. Nadal za sobą nie przepadają, lecz są na siebie skazani, czego obaj byli świadomi.

— Zdarzało — odparł w końcu Yakov. — Ale wtedy, gdy nie miałem nad sobą kontroli. Świadomie nigdy nikogo nie zabiłem.

— No widzisz... — mruknął Shea, nie otwierając oczu. — Ja byłem do tego zmuszany i najwyraźniej coś mi zostało.

Dopiero teraz wilkołak oderwał wzrok od płomieni i przeniósł go na koturina.

— Jak to?

Nastolatek uchylił lekko powieki i spojrzał na białowłosego, u którego zobaczył całkowitą powagę na twarzy. Znów je zamknął i zaczął spokojnie opowiadać.

— Gdy byłem mały mnie i moją siostrę praktycznie sprzedano mrocznej gildii. Chodziło im głównie o mnie, ze względu na umiejętności mojej rasy, ją wykorzystywali do szantażowania mnie. Zamknęli nas w jakimś lochu i pod groźbą, że coś jej zrobią byłem zmuszany słuchać tych typów. Jako dzieciak byłem słaby. Bałem się o życie siostry, więc robiłem wszystko co mi kazali. — Przerwał na chwilę, przypominając sobie codzienne łzy, brutalne treningi oraz uścisk zmarłej siostry, który dawał mu poczucie, że nie był sam na tym świecie. Otworzył oczy, aby nie widzieć tych obrazów z przeszłości. Ujrzał spokojne, rozgwieżdżone niebo, na co jego serce na powrót się uspokoiło. — Tak zostałem wyszkolony, chociaż bardziej pasuje określenie wytresowany, do brudnej roboty. W skrócie, już jako dziecko byłem zabójcą na każde skinienie palcem.

Nastała chwila ciszy. Yakov nie wiedział jak zareagować. Nie lubił koturina, ale teraz, gdy usłyszał co przeżył, zaczął mniej za nim nie przepadać.

— A... Jak to się stało, że mieszkasz z Zetharem?

Shea zmarszczył lekko brwi. Nie chciał wracać myślami do tamtego dnia. Dlaczego w ogóle opowiadał temu psu swoją historię? Spojrzał na niego i westchnął z rezygnacją. Może dlatego, że nie wiadomo kiedy ich drogi się rozejdą? Do tego czasu będą ze sobą przebywać. Ponad to takich sytuacji jak ta, że będą musieli na sobie polegać w walce, może być w przyszłości więcej, dlatego lepiej mieć neutralne kontakty, niż stale drzeć ze sobą koty. Koturin znowu utkwił wzrok w ciemnym niebie.

— Gdy miałem dwanaście lat przypadkiem dowiedziałem się, że moja siostra umarła, a te skurwysyny zataiły ten fakt przede mną i dalej szantażowały mnie jej kosztem. — Wziął wdech, aby się uspokoić. — Wtedy pierwszy raz nie miałem nad sobą kontroli. Pamiętam wszystko jak przez mgłę. Wiem tylko, że wpadłem w szał i wybiłem tam wszystkich, co do nogi. Później nie miałem gdzie się podziać i właśnie wtedy spotkałem Zethara, który zaproponował bym z nim poszedł.

— Tak po prostu? 

— Znaczy... Wcześniej wpadłem na niego dwa razy. Za pierwszym razem myślałem, że go zabiłem. — Uśmiechnął się lekko. — Strasznie się zdziwiłem, gdy następnego dnia zobaczyłem go żywego. — Zaśmiał się słabo. — Przyjąłem jego ofertę i tylko dzięki temu teraz tu jestem. Mimo wszystko jest dla mnie jak ojciec, którego nigdy nie miałem... — Nadal się uśmiechał, ale uświadomiwszy sobie co właśnie powiedział, zerwał się do siadu i zawstydzony wycedził: — Tylko nie waż się mu tego mówić, bo obiecuję, że nie dożyjesz następnego dnia!

— Spokojnie, nie powiem. — Yakov podniósł ręce w geście obronnym, lekko się przy tym śmiejąc.

Koturin prychnął i znów się położył. Znów nastała chwila ciszy. Wilkołak wstał i podszedł niedaleko skraju lasu. Rozejrzał się, aż w końcu dostrzegł większe kawałki drewna. Wziął je i wrzucił w ogień, na powrót siadając po turecku obok płomieni.

— A ty? Jak to się stało, że trzymasz się z wampirem? Z tego co wiem, to wilkołaki nie są zbyt pozytywnie nastawione także do tej rasy.

— Heh... — zaśmiał się białowłosy. — Masz rację... Jako dzieci też nie mieliśmy łatwo. To wszystko... działo się strasznie szybko.

piątek, 4 maja 2018

Rozdział 12

Od dłuższego czasu panowała noc. W lesie jedyne dźwięki wydawały świerszcze oraz wiejący wiatr, niosący rześki zapach. Całkowity spokój zakłócały radosne okrzyki, niosące się z polany. Jeden z podróżników, który najwyraźniej był elfem, wesoło grał na flecie, drugi na gitarze. Co jakiś czas odezwało się tamburyno, trzymane przez biegającą boso kobietę. Wymachiwała rękami w rytm muzyki i skakała cała roześmiana wokół ogniska. Ivar i Zethar siedzieli obok i pijąc trunki śmiali się z dwoma nowo-poznanymi kolegami. Czuli się całkowicie rozluźnieni i świetnie się bawili.

Jedynie Yakov i Shea byli daleko z tyłu, przy lesie. Jeden opierał się o drzewo, a drugi siedział na kamieniu. Obaj byli zażenowani i patrzyli się z niedowierzaniem na dwójkę znajomych. Wilkołak doskonale wiedział, co Ivar potrafił robić po alkoholu. Nastolatek natomiast miał w pamięci fakt, że gdy Zethar jest pijany, to zachowuje się kompletnie nieprzewidywalnie. Spojrzeli na siebie zrezygnowani, lecz kiedy natrafili na swój wzrok, obrócili gwałtownie głowy w akcie nienawiści.
Wtedy podeszła do nich rozradowana tancerka, która chwiejąc się wymachiwała dwoma butelkami.

— A wy co tak siedzicie? Napijcie się! To nie gryzie. — Wcisnęła po trunku każdemu z nich i tanecznym krokiem odeszła.

Shea i Yakov nie skomentowali zachowania brunetki. W tym samym momencie odłożyli na ziemię szklane naczynia. Na kilometr było widać, że dziewczyna jest pijana, zresztą jak cała reszta towarzystwa.

Przy ognisku Zethar zarzucił ramię na Ivara.

— Wiesz co... Szuję jakbyśmy snali się od baaardzo dawna... — zaczął bełkotać.

— Ja też bracie... Nie spotkaliśmy się wczeszniej?

Usłyszawszy znajomą melodię zaczęli kołysać się niezdranie i razem śpiewać.

Koturin patrzył się na zachowanie dorosłych i nie rozumiał, jak można się tak spić z kompletnie obcymi osobami. Od dzieciństwa był bardzo podejrzliwy, więc nie ufał tym podróżnikom.

— To się dobrali... — burknął pod nosem.

— No... — przytaknął wilkołak. — Czy Zethar tak zawsze? Znaczy, skoro nie działają na niego trucizny i inne takie, to dlaczego alkohol jest wyjątkiem?

— Nie to, że nie działają — rzekł nastolatek, nie patrząc na rozmówcę. — Po prostu jego organizm niweluje jej działanie w bardzo krótkim czasie. Czuje jej efekty i w zależności od rodzaju oraz stężenia trucizny z czasem ją usuwa. A teraz, skoro ciągle uzupełnia paliwo...

Nagle brunet wstał i chwiejącym się krokiem podszedł do siwej klaczy, przywiązanej do wozu. Kołysząc się stanął przed nią i zaczął się jej przyglądać zafascynowanym wzrokiem.

— Ty, kurwa, jednorożec!

Ivar potykając się o własne nogi podszedł do człowieka i oparł się o jego ramię.

— Co ty pierdolisz! — rzekł po chwili wpatrywania się w konia. Ten stał spokojnie i parsknął. — Przecież to pegaz.

Zdziwiony Zethar spojrzał się na kolegę, po czym znów na klacz. Oboje się jej przyglądali, aż po chwili w milczeniu przekrzywili głowy. Białe zwierzę tylko machało ogonem.

— Ale czad! — wypalił w końcu blondyn. — Od kiedy zebry ciągną przyczepy?

Ivar podszedł bliżej i przytknął swoje czoło do głowy konia. Spojrzał w jego kaprawe oczy groźnym wzrokiem.

— Ty, kuńwiu — zaczął kompletnie pijany. — Tylko żebyś nie próbował nam tego wozu zapierdolić! Zrozumiano?!

Zethar wziął majaczącego wampira za ramię, aby wrócili na miejsce przy ognisku.

Shea przyłożył dłoń do twarzy. Nie mógł uwierzyć w zachowanie tej dwójki. Yakov natomiast ledwo powstrzymywał się od śmiechu, lecz czuł, że długo nie da rady tego w sobie dusić.

Ivar oraz brunet znów siedzieli i nieumiejętnie śpiewali. Nagle blondyn wcisnął butelkę Zetharowi, który na ten gest mocno się zdziwił.

— Od dziś już nie będę. Ja trzeźwieję, a wy pijcie. — Blondyn zaczął wstawać, lecz stracił równowagę i znowu usiadł na pieńku.

Człowiek zszokowany patrzył się to na alkohol, to na kolegę. Nagle chwycił go za głowę i siłą zaczął wlewać w niego płyn.

— Pij! Pij i nie pierdol, że jesteś pijany!

Wampir najpierw protestował, lecz chwilę później sam wziął butelkę w ręce i brał duże łyki.

— Zethar...— Odwrócił się w jego stronę ze łzami w oczach. — Mój bracie! Ty wiesz lepiej, co dla mnie dobre! — wstał i rozłożył ręce. Wzruszony brunet także wstał.

— Oczywiście Ivar! —  Zrobił ku niemu krok, aby go chwycić ramionami, lecz zbyt bardzo kręciło mu się w głowie i ostatecznie chwycił powietrze obok blondyna. Stracił równowagę i walnął o ziemię. Przyklejony twarzą do podłoża nie wstawał. Ivar chwiejąc się spojrzał na niego, po czym sam poczuł, że ma zawroty głowy. Po chwili również padł nieprzytomny.

Shea zmarszczył brwi. Coś mu się nie zgadzało. Zetharowi zdarzało się upić do nieprzytomności, lecz nigdy po tak krótkim czasie. Kiedy położył się koło niego Ivar, to podejrzenia wzbudziły się także u wilkołaka.

— Trochę to zajęło zanim tabletki nasenne zaczęły działać — powiedziała zmęczona kobieta, odgarniając włosy z twarzy. Jej głos sprawiał wrażenie jakby wcześniej w ogóle nic nie piła. Spojrzała pewnym siebie wzrokiem na dwie osoby będące przy lesie.

— Brać ich — rozkazała swoim podwładnym, którzy bez wahania ruszyli do ataku.

Rozkojarzony Yakov odruchowo kucnął, unikając kopnięcia. Nie miał chwili wytchnienia, bo z obu stron wymierzali w niego ciosy dwaj inni goście. Cofnął się i przywarł plecami do drzewa. Zaskoczony znów się zgiął, zasłaniając głowę. Usłyszał jak trzecia pięść głośno walnęła w pień. Spojrzał w górę, gdy przeciwnik masował obolałe knykcie.

— Może byś mi pomógł? — zapytał wkurzony Yakov.

— Nie chce mi się — odparł bezemocjonalnie Shea, siedzący wysoko na gałęzi drzewa.

Wilkołak nie mógł powiedzieć nic więcej, ponieważ musiał skupić się na walce. Podciął przeciwników, wytracając ich z równowagi, tym samym zyskując chwilę spokoju. Jednak nie na długo, gdyż zbóje szybko się podnieśli i bijatyka rozpoczęła się na nowo.

Shea przypatrywał się z góry z kpiącym uśmieszkiem. Nagle kątem oka dostrzegł coś czarnego, lecącego w jego stronę i w ostatniej chwili się uchylił. Obok niego rozległ się trzask. Bat trzymany przez kobietę wrócił do niej.

— Kotku, bądź tak miły i złaź na dół, jak ci pani każe — powiedziała prowokująco.

— Dzięki za propozycję, ale nie potrzebuję tresera. — Uniknął kolejnego ciosu, lecz bicz na końcu się zwinął i trafił go w nogę, powodując, że koturin stracił równowagę i kucając wylądował na ziemi.

— Grzeczny kotek... — mruknęła brunetka z uśmiechem. Podirytowany nastolatek przyjął postawę bojową.

Shea ruszył na przeciwniczkę i juz chciał wbić w nią pazury, gdy nagle wokół jego ręki zawinęła się plątanina skórzanych pasków. Uderzył z hukiem o ziemię.

— Oj, koteczku... Pani się nie drapie.

Coraz bardziej wkurzonemu koturinowi zaświeciły się oczy. Uwolnił się z węzła i zrobił skok w bok, aby zachować odległość od wroga.

Po chwili zaczął biec zygzakiem. Rozkojarzona kobieta nie mogąc ustalić jego pozycji zamachnęła się na ślepo biczem. Shea jakby na to czekał i zwinnie ominął jej atak. Już miał trafić przeciwniczkę pazurami, gdy ta w ostatniej chwili przesunęła się w bok, przez co bolesne szramy zamiast na szyi pojawiły się na jej ramieniu.

— Z tego co wiem, to stare szmaty się drze — rzekł, gdy zatrzymał się dwa metry za nią.
Kobieta złapała się za miejsce, z którego teraz leciała krew.

Obróciła się z furią w oczach. Shea natomiast był spokojny. Z kpiącym uśmieszkiem milczeniem prowokował kobietę do następnego ataku. Dla niego zabawa dopiero się rozpoczęła.

Rozdział 11

Wszyscy przenieśli się  na zewnątrz. Na środku ulicy stali Shea i Yakov. Obaj warczeli na siebie i byli cali spięci, gotowi do walki. Wokół nich zebrał się tłum gapiów. Większość z nich była przerażona. Tylko nieliczni stali zaciekawieni. Oczy obu nadnaturalnych, mimo ograniczników mocy, świeciły się złowrogo.  

W końcu wilkołak ruszył pierwszy, a w jego ślady poszedł Shea. Spotkali się w środku drogi, napierając na siebie rękami. Obaj byli wściekli i nie zamierzali przegrać. Ivar przepychał się przez tłum, aby jakoś ich zatrzymać. Wiedział, że jeśli zrobi się jeszcze goręcej, to będą mieli poważne kłopoty.

Ej! krzyknął, idąc w ich stronę. Ci jednak w ogóle go nie słyszeli. Wszystkie zmysły tej dwójki były skupione na przeciwniku.

Nagle Shea, widząc że w bezpośrednim starciu siłowym nie ma szans z wilkołakiem, poluzował nacisk jednej ręki, czym zachwiał równowagę wroga. Następnie podciął go nogą. Yakov jednak nie upadł, a szybko podparł się na rękach i zaatakował nogami, lecz koturin zwinnie odskoczył, unikając ataku. Już chciał wyjmować sztylety, gdy nagle między nimi stanął wampir, z wyciągniętymi rękami, aby ich zatrzymać.

Stop! Uspokójcie się, do cholery!   krzyknął lekko przestraszony. Jest tu mnóstwo ludzi, którzy nienawidzą nadnaturalnych. Co będzie, jak któryś z nich pobiegnie po...

Wy trzej!  powiedział ktoś twardo za nimi.  Co to za zamieszanie?

Shea, widząc kto się pojawił, przeklął.  Straż. Ludzie z tłumu posłusznie ustępowali miejsce tuzinowi osób z charakterystycznymi pelerynami. 

Powtarzam jeszcze raz: co to za awantury?  rzekł surowo mężczyzna.

Ta trójka bestii nagle zaczęła się bić na środku ulicy! zawołał jakiś człowiek. Co jeśli komuś z nas stanie się krzywda?

Właśnie! Co wtedy? dopowiedziała jedna z kobiet. Nagle powstał gwar oburzonych mieszkańców. 

Oni są niebezpieczni!

Dzikie bestie!

Precz z nimi!

Niech opuszczą nasze miasto! Precz z tymi potworami! krzyknął ktoś najgłośniej, na co rozeszła się głośna fala poparcia.

Zdezorientowani Ivar, Yakov i Shea nagle zostali schwytani od tyłu za ręce i siłą poprowadzeni pod bramę. Odprowadził ich wzburzony tłum, który wciąż przeklinał nieludzi. Cała trójka została wypchnięta za mury miasta. Wielkie i ciężkie, drewniane drzwi zatrzasnęły się za nimi. Dopiero po chwili do nich dotarło co się stało.

Wilkołak wstał i otrzepał się z piachu. Zszokowany spojrzał na masywną bramę.
Czy my właśnie...

Brawo geniuszu skomentował Ivar.

A gdzie Zethar? zdziwił się koturin.  Mam nadzieję, że nie spieprzył, lub, co gorsze, się nie zgubił...

Tu jestem, dzieciaku odezwał się, idąc wzdłuż muru. Wampir popatrzył chwilę na niego, a potem na bramę i znów na niego.

Jak?

Gdy wybiliście okno, przemyślałem różne sytuacje, do których wasza kłótnia by mogła doprowadzić. W końcu wybrałem tą, że was wyrzucą z miasta. Tak czy siak, wróciłem na chwilę do domu, wziąłem parę rzeczy i wyszedłem bocznymi drzwiami.

Czyli się stąd wynosimy? zapytał Shea.

Już dawno chciałem to zrobić. A teraz nadarzyła się idealna okazja. Wzruszył ramionami i zaczął iść.

Aha... A wiesz przynajmniej gdzie teraz idziemy?

Odchodzący Zethar zatrzymał się.

Nie odpowiedział z uśmiechem. Ale dzięki temu będzie zabawniej. Idziecie? Przejechał wzrokiem po wszystkich. Ivar i Yakov popatrzyli na siebie i wzruszyli ramionami. Cała trójka ruszyła za człowiekiem.

Nagle przez umysł Shei przemknął obraz odchodzącej osoby. Mrugnął i dziwne wspomnienie zniknęło. Teraz widział bruneta, który szedł na czele. Miał deja vu, jakby kiedyś już coś podobnego przeżył. Zmarszczył lekko brwi, nie przestając iść. 

Co się z nim dzieje?
Koturin i Yakov nie odezwali się do siebie po ostatniej kłótni
Koturin i Yakov nie odezwali się do siebie po ostatniej kłótni. Szli w ciszy, aż nastał wieczór. Słońce chowało się za drzewami, a niebo nabierało różowej barwy. Zaczynał także wiać chłodniejszy wiatr.

To zatrzymujemy się tutaj? zapytał Ivar, stojąc na poboczu udeptanej drogi. Widać, że to miejsce było często używane przez innych podróżników, którzy spędzali tutaj noce. Teren był równy, a po środku dało się zauważyć ślady po licznych ogniskach w tamtym miejscu. Przy lesie były stare kłody drewna, które prawdopodobnie służyły za siedziska wielu wędrowcom.

  Trzeba przynieść trochę chrustu i drewna.

Proponuję wysłać kogoś, kto ma wprawę w aportowaniu patyków rzekł Shea z wrednym uśmiechem.

Jasne. Bo kicia się jeszcze zmęczy od noszenia gałązek i co wtedy? Przestanie mruczeć?   Yakov zaczął udawać, że się przejmuje.  Może pogłaskać kicię?  Najlepiej pięściami.

Ty kundlu... wysyczał przez zęby nastolatek.

Ivar, stojący obok Zethara, przyłożył rękę do czoła. 

Możecie w końcu zamknąć mordy? powiedział zmęczony i jednocześnie lekko podirytowany ich kłótniami. Brunet wtedy położył mu rękę na ramieniu, aby się uspokoił. Ten spojrzał się zdziwiony na człowieka, który z uśmiechem kręcił przecząco głową.

Tutaj mogą. Niech sobie dadzą po mordzie, jak przystało na debili.

Nagle Shea podniósł głowę, ignorując wściekłego wilkołaka.

Coś jedzie powiedział od niechcenia. Wtedy wszyscy spojrzeli na drogę. W oddali rzeczywiście poruszał się jakiś ciemniejszy punkt.

Po jakimś czasie zza nierównej drogi wyłonił się wóz, wokół którego było paru ludzi.

Skrzypiąca, drewniana przyczepa, ciągnięta przez dwa konie, zatrzymała się koło czwórki ludzi. Kobieta trzymająca wodze uśmiechnęła się.

Czy będzie wam przeszkadzać, jeśli razem z wami tu się zatrzymamy? 

Oczywiście, że nie. Zapraszamy odpowiedział Zethar uprzejmym tonem.

Wóz, eskortowany przez czterech mężczyzn, wjechał na pobocze. 

Brązowo - włosa kobieta zeskoczyła z ławki i posłała swoich towarzyszy po drewno na ognisko. Sama podeszła do powozu i wyjęła skrzynkę pełną szklanych butelek. 

Skoro mamy wspólnie spędzić noc, to proponuję wypić za nasze spotkanie! wykrzyknęła rozradowana w kierunku nieznanych jej osób. Ivar i Zethar uśmiechnęli się na ten pomysł.

__________________________________
Rozdział krótszy, ale wolałam nie kończyć w lipnym momencie...
Pozdrawiam cieplutko!
/~SayoX

Rozdział 17

Właściciel gospody otworzył szerzej oczy. Zbladł i zaniemówił. Musiał się oprzeć o blat, bo poczuł jakby cały grunt usunął mu się spod nó...