Nastolatek stał pewny
siebie i obserwował przeciwnika, nie tracąc przy tym czujności. Za jego
plecami słyszał odgłosy walki wilkołaka z trzema ludźmi, jednak nie
zważał na to, co robił Yakov, tylko koncentrował się na swoim pojedynku.
Brązowowłosa mierzyła
koturina wzrokiem pełnym nienawiści i furii. Jak on śmiał ją podrapać?
Wzięła zamach biczem i już chciała wyprowadzić cios, gdy nagle koło
głowy chłopca coś przeleciało i trafiło w kobietę. Okazało się, że był
to jeden z jej towarzyszy. Oboje stracili przytomność na skutek
zderzenia się głowami i upadli na ziemię.
— No, jednego mniej — mruknął do siebie wilkołak.
Shea najpierw patrzył się szczerze zszokowany, lecz szybko irytacja zastąpiła zdziwienie.
— Co ty, kurwa, wyprawiasz?! — wrzasnął do Yakova.
— Jesteś ślepy, czy to twoja głupota jest tak wielka? — odparł nadal wymieniając ciosy z trzema wrogami.
W końcu jeden z nich się
odsłonił. Wilkołak nie zamierzał przegapić takiej okazji i kopnął go z
całej siły w brzuch, na co mężczyzna zachłysnął się krwią i poleciał w
tył. Szybko wyminął jego sprzymierzeńców i jeszcze raz przywalił mu nogą
tak, aby już nie wstawał.
— Teraz zostało tylko dwóch. — Uśmiechnął się lekko.
Przetarł dłonią z
licznymi otarciami swój nos, z którego teraz leciała stróżka krwi, a
językiem przejechał po pękniętej wardze, czując słony posmak. Parę razy
oberwał, lecz nie miał żadnych poważniejszych obrażeń, co zawdzięczał
wilczym genom. Spojrzał się na dwóch stojących, którzy także byli mocno
poobijani. Zdawali sobie sprawę, że zlekceważyli przeciwnika, lecz nawet
teraz nie mieli zamiaru się wycofać. Ciężko oddychali, zmęczeni długą
wymianą ciosów. Jeden z nich splunął krwią na ziemię. Nastała chwila
spokoju, po której pojedynek miał być kontynuowany.
Shea widział napiętą
atmosferę między tymi trzema osobami. Wciąż był wkurzony, że nie mógł
dłużej podrażnić się z kobietą. Zauważył, że Yakov stał do niego tyłem.
Barki białowłosego unosiły się rytmicznie z powodu ciężkiego oddechu. W
kierunku koturina byli zwróceni dwaj złoczyńcy, jednak sprawiali
wrażenie, jakby nie zwracali na niego uwagi.
Nastolatek postanowił
coś sprawdzić. Zaczął chodzić w tę i z powrotem, uważnie przy tym
obserwując wzrok dwójki wrogów, jednak ci nie odrywali oczu od
wilkołaka. Wpadł na pomysł, jak zakończyć ich pojedynek.
Yakov zacisnął pięści i
na nowo napiął wszystkie mięśnie, szykując się do ataku. Nagle zauważył,
że coś przemknęło koło jego głowy i usłyszał trzask. Odruchowo zrobił
krok do tyłu, zasłaniając się ręką. Gdy opuścił dłoń zobaczył, że dwaj
przeciwnicy leżą nieprzytomni na ziemi.
— Coś ty zrobił? — zapytał szczerze zdziwiony wilkołak.
— No co? Wziąłem butelki
i rzuciłem. — Wzruszył ramionami koturin. — Nie musisz dziękować —
dodał lekko ironicznie i machnął ręką.
— A co jeśli ich zabiłeś?
— To trudno.
Shea podszedł do Zethara
i odwrócił go na plecy. Zrezygnowany westchnął. Brunet spał w najlepsze
i nie wyglądał, żeby miał się szybko obudzić.
— Nic cię to nie rusza? — kontynuował Yakov.
— Ale co? Ich śmierć?
Nie — rzekł bezemocjonalnie nastolatek, siadając na ziemi przy ognisku.
Wziął z pod nóg kawałek drewna i wrzucił go do ognia. — A tobie co? Na
miłosierdzie do bandytów się zebrało? Nigdy się nie zdarzyło pozbawić
kogoś życia? — zapytał od niechcenia, opierając głowę o duży pień i
zamykając oczy.
Wilkołak przysiadł się, aby się ogrzać. Wpatrywał się w trzaskający co jakiś czas ogień.
W lesie nastała cisza,
przerywana jedynie przez świerszcze oraz czasem przez szumiące liście. Siedzieli tak w milczeniu niedaleko siebie. Wcześniej pewnie już
skakaliby sobie do gardeł, jednak teraz nie widzieli w tym sensu. Nadal
za sobą nie przepadają, lecz są na siebie skazani, czego obaj byli
świadomi.
— Zdarzało — odparł w końcu Yakov. — Ale wtedy, gdy nie miałem nad sobą kontroli. Świadomie nigdy nikogo nie zabiłem.
— No widzisz... — mruknął Shea, nie otwierając oczu. — Ja byłem do tego zmuszany i najwyraźniej coś mi zostało.
Dopiero teraz wilkołak oderwał wzrok od płomieni i przeniósł go na koturina.
— Jak to?
Nastolatek uchylił lekko
powieki i spojrzał na białowłosego, u którego zobaczył całkowitą powagę
na twarzy. Znów je zamknął i zaczął spokojnie opowiadać.
— Gdy byłem mały mnie i
moją siostrę praktycznie sprzedano mrocznej gildii. Chodziło im głównie o
mnie, ze względu na umiejętności mojej rasy, ją wykorzystywali do
szantażowania mnie. Zamknęli nas w jakimś lochu i pod groźbą, że coś jej
zrobią byłem zmuszany słuchać tych typów. Jako dzieciak byłem słaby.
Bałem się o życie siostry, więc robiłem wszystko co mi kazali. —
Przerwał na chwilę, przypominając sobie codzienne łzy, brutalne treningi
oraz uścisk zmarłej siostry, który dawał mu poczucie, że nie był sam na
tym świecie. Otworzył oczy, aby nie widzieć tych obrazów z
przeszłości. Ujrzał spokojne, rozgwieżdżone niebo, na co jego serce na
powrót się uspokoiło. — Tak zostałem wyszkolony, chociaż bardziej pasuje
określenie wytresowany, do brudnej roboty. W skrócie, już jako dziecko
byłem zabójcą na każde skinienie palcem.
Nastała chwila ciszy.
Yakov nie wiedział jak zareagować. Nie lubił koturina, ale teraz, gdy
usłyszał co przeżył, zaczął mniej za nim nie przepadać.
— A... Jak to się stało, że mieszkasz z Zetharem?
Shea zmarszczył lekko
brwi. Nie chciał wracać myślami do tamtego dnia. Dlaczego w ogóle
opowiadał temu psu swoją historię? Spojrzał na niego i westchnął z
rezygnacją. Może dlatego, że nie wiadomo kiedy ich drogi się rozejdą? Do
tego czasu będą ze sobą przebywać. Ponad to takich sytuacji jak ta, że
będą musieli na sobie polegać w walce, może być w przyszłości więcej,
dlatego lepiej mieć neutralne kontakty, niż stale drzeć ze sobą koty.
Koturin znowu utkwił wzrok w ciemnym niebie.
— Gdy miałem dwanaście
lat przypadkiem dowiedziałem się, że moja siostra umarła, a te
skurwysyny zataiły ten fakt przede mną i dalej szantażowały mnie jej
kosztem. — Wziął wdech, aby się uspokoić. — Wtedy pierwszy raz nie
miałem nad sobą kontroli. Pamiętam wszystko jak przez mgłę. Wiem tylko,
że wpadłem w szał i wybiłem tam wszystkich, co do nogi. Później nie
miałem gdzie się podziać i właśnie wtedy spotkałem Zethara, który
zaproponował bym z nim poszedł.
— Tak po prostu?
— Znaczy... Wcześniej
wpadłem na niego dwa razy. Za pierwszym razem myślałem, że go zabiłem. —
Uśmiechnął się lekko. — Strasznie się zdziwiłem, gdy następnego dnia
zobaczyłem go żywego. — Zaśmiał się słabo. — Przyjąłem jego ofertę i
tylko dzięki temu teraz tu jestem. Mimo wszystko jest dla mnie jak
ojciec, którego nigdy nie miałem... — Nadal się uśmiechał, ale
uświadomiwszy sobie co właśnie powiedział, zerwał się do siadu i
zawstydzony wycedził: — Tylko nie waż się mu tego mówić, bo obiecuję, że
nie dożyjesz następnego dnia!
— Spokojnie, nie powiem. — Yakov podniósł ręce w geście obronnym, lekko się przy tym śmiejąc.
Koturin prychnął i znów
się położył. Znów nastała chwila ciszy. Wilkołak wstał i podszedł
niedaleko skraju lasu. Rozejrzał się, aż w końcu dostrzegł większe
kawałki drewna. Wziął je i wrzucił w ogień, na powrót siadając po
turecku obok płomieni.
— A ty? Jak to się
stało, że trzymasz się z wampirem? Z tego co wiem, to wilkołaki nie są
zbyt pozytywnie nastawione także do tej rasy.
— Heh... — zaśmiał się
białowłosy. — Masz rację... Jako dzieci też nie mieliśmy łatwo. To
wszystko... działo się strasznie szybko.
Podchodziłam początkowo sceptycznie do Twoich treści i tematyki bloga, ale muszę oddać, że jednak mnie wciągnęło...
OdpowiedzUsuń