piątek, 17 sierpnia 2018

Rozdział 17

Właściciel gospody otworzył szerzej oczy. Zbladł i zaniemówił. Musiał się oprzeć o blat, bo poczuł jakby cały grunt usunął mu się spod nóg.

— Morry?...

— Moja córeczka... —  wyszeptał w amoku. — Ja ich zabiję! Wytępię ich wszystkich!!! Co do nogi! — zaczął wrzeszczeć.
 
— O co chodzi? — zapytał głośno Zethar, schodząc po schodach.

— Phi! Ten zawsze się wtrąca, jak wyczuje jakąś akcję — skomentował cicho Shea.

— To nie jest sprawa przejezdnych — zaprotestował mieszkaniec wsi.

— Czekaj! Może nam pomogą — uspokoił go gospodarz, po czym zwrócił się ku gościom. — Sami już sobie z tym nie radzimy. Może moglibyście nam pomóc?

— Z "tym", to znaczy z czym? Wyjaśnij wszystko od początku. Co się tu dzieje? — Nieśmiertelny usiadł przy barku i nie spuszczał wzroku z karczmarza.

Mężczyzna westchnął i także usiadł.

— Od dawien dawna, nasza wioska przyjaźniła się z pobliską rasą - wilkołakami.

Na te słowa oczy Yakova zabłysły. Był zdziwiony, lecz nie dawał tego po sobie poznać. Czy to możliwe, że to ktoś z jego krewnych? Chociaż to mało prawdopodobne, ale w końcu cześć osób uciekła do lasu, gdy wioska zaczęła płonąć. Do jego głowy zaczęły napływać miliony myśli.

— Nasze relacje zaczęły się psuć wraz z wybuchem wojny. Ze stolicy doszło do nas pismo, w którym gwardziści rozkazali dostarczać więcej drewna. Byliśmy zmuszeni zwiększyć wycinkę drzew, więc gdy na naszym terenie już ich zabrakło, zaczęliśmy je brać z terenu wilkołaków. Wtedy chyba nie zwracali na to uwagi, bo wiadomo, wojna między rasami znaczy wile walk w tym samym czasie — opowiadał ze smutkiem karczmarz. — Gdy wreszcie nastał pokój, nasze ziemie przerobiliśmy na pola uprawne, ale nadal musieliśmy brać skądś drewno. Teraz nasi sąsiedzi są na nas źli i oskarżają nas o zniszczenie ich terytorium, co jest zerwaniem wieloletniego pokoju. — Załamany schował głowę w dłonie. — Napadają na nas po zmroku, niszcząc tartaki, składnice z drewnem, opuszczone budynki, a teraz jeszcze porwali moją córkę...

—  Czyli prowadzą nocny tryb życia... — stwierdził pod nosem Zethar.

— Odpieraliśmy jakoś ich ataki, ale ostatnio stają się coraz bardziej agresywni — poinformował wieśniak.

— Próbowaliście jakoś się z nimi porozumieć? 

— Mieliśmy taki pomysł, ale nie chcą z nią rozmawiać, a my już straciliśmy cierpliwość. — Morry zacisnął ręce w pięści. — Chcą wojny? To będą ją mieli.

— Spokojnie, nie działajmy pochopnie — wtrącił się Yakov. — Może nam uda się z nimi spotkać i znaleźć pokojowe rozwiązanie?

— Jeśliby wam się udało, to byłoby cudownie — Zrozpaczony Morry podniósł swoje oczy. — Ale błagam was, odzyskajcie moją córkę.

— My zaraz ruszymy z wami i ją przyprowadzimy — odezwał się mieszkaniec wioski.

— Nie — rzekł stanowczo Zethar i spojrzał na mężczyznę. — Gdybyśmy poszli większą grupą z pochodniami do lasu, to mogli by to uznać za atak. Sami się tym zajmiemy i przyprowadzimy dziewczynkę. Weźmiemy tylko parę rzeczy z góry — oznajmił, wstając.

— Dziękuję — wyszeptał ojciec porwanego dziecka.




— Przyznaj się — zaczął Shea do Zethara, wyjmując z plecaka dodatkowe noże. — Zgodziłeś się tylko dlatego, że wydaje ci się to wszystko interesujące.

— Masz mnie za aż tak bezdusznego? — Brunet udał oburzenie. — Fakt, nigdy nie widziałem stada wilkołaków i jestem ciekawy paru... nastu rzeczy na ich temat, ale nie tylko dlatego zgodziłem się pomóc. Nic bym do tej całej kłótni nie miał, ani się do niej nie wtrącał, gdyby i sołtys, i przywódca stada prowadzili konflikt tylko między sobą, a nie wciągali w to dzieci i osoby, które nic nie zrobiły. Dlatego potraktuję tę sprawę poważnie — zakończył, zmieniając ton głosu. — Shea, będziesz przynętą. Twój zapach będzie ich najbardziej irytował, więc jak tylko się pojawią, to masz zawrócić. Nie chcę zbędnych walk — rzekł, po czym zwrócił się ku wilkołakowi. — Ty pójdziesz ze mną. Możliwe, że twoje zdanie i obecność bardzo się przydadzą. Natomiast Ivar, lepiej żebyś tutaj został. Nie myśl, że nie zauważyłem, że ostatnio zbladłeś, jakby twoja skóra nie była już wcześniej biała... Poza tym wasze rasy uważają się za naturalnych wrogów, więc lepiej żebyś nie szedł. Jakieś wątpliwości?

Wszyscy spojrzeli się na Zethara z zaskoczeniem, ale jednocześnie z podziwem. Sami nie ułożyliby planu tak szybko. W dodatku mówił wszystko z taką pewnością siebie, jakby dowodzenie miał we krwi.

— Proszę Państwa: król Zethar pierwszy! — skomentował Shea. Brunet spojrzał się na niego wzrokiem, mówiącym, aby go nie denerwował. Koturin zdziwił się na taką reakcję, ale nic już więcej nie powiedział.

— Idziemy — oznajmił nieśmiertelny tonem, który nie przyjmował sprzeciwów.




Po pięciu minutach Shea przemieszczał się samotnie po drzewach.

— Phi! Jak on śmie robić ze mnie wabik na te bezpańskie psy — mamrotał pod nosem, lądując na jednej z gałęzi.

Ciemność już dawno pochłonęła cały las. Wśród trawy latały malutkie świetliki, niedaleko których grały świerszcze. Co jakiś czas nocny wiatr ruszał liśćmi, powodując niespokojny szum.
Mimo otaczającej czerni, nastolatek wszystko widział. Kontury każdej gałęzi były jakby białymi kreskami, a wszystkie drzewa w odcieniach szarości.

— No i gdzie te kundle... — Zaczął się rozglądać.

Nagle z odległości około stu metrów usłyszał szelest. Uśmiechnął się zwycięsko i zaczął biec z powrotem w stronę wioski.




Zethar szedł spokojnie, z rękami w kieszeniach, wgłąb lasu. Obok niego był Yakov, który mimo późnej pory wszystko doskonale dostrzegał. Brunet spojrzał się na wilkołaka. Gdyby nie jego białe włosy, w ogóle by go nie widział.

— Czemu ja nie mam jakiś fajnych oczu... — stwierdził zazdrosny.

Nagle usłyszeli jak ktoś przemknął koronami drzew. Od razu wiedzieli, że to Shea, co by oznaczało, że ich plan się powiódł.

— Idą — rzekł nerwowo Yakov. Oboje przystanęli.

Po chwili rozległ się głośny szelest, a zaraz po nim warkot. Pośród ciemności pojawiły się trzy pary dziko świecących oczu. Zarówno wilkołak jak i Zethar byli zaskoczeni tym, co widzą. 

Przed nimi zatrzymały się trzy kreatury. Mimo lekkiego garbu, miały po dwa metry wzrostu i nie przypominały ani typowych wilków, ani zwykłych ludzi, a raczej ich połączenie. Ręce z długimi pazurami były lekko zgięte, a mimo to opuszczone sięgały do kolan. Nogi podobne były do silnie umięśnionych łap. Twarze były wydłużone, na kształt psich pysków, z wystawionymi ostrzegawcze kłami. Oczy z rozszerzonymi źrenicami przypominały bardziej zwierzęce niż ludzkie. Wilcze uszy miały zwrócone po sobie. Ciało kreatur były masywne, a najwięcej włosów, które były w formie grzywy, rosło na grzbiecie.

Dla osoby, która nigdy w życiu nie wiedziała wilkołaka po przemianie, ten widok wzbudzał by strach, bowiem stworzenia wydawały się żywcem wyjęte z koszmarów. 

Ale Zethar nie czuł strachu, a jedynie fascynację, którą musiał ukryć za poważną miną. Nie zamierzał dać się ponieść swojemu bzikowi na temat rzeczy nadprzyrodzonych. Nie po to tu przyszedł.

1 komentarz:

  1. Kurczę, te Twoje opisy to jak rasowego literata... Końcówka zmroziła krew w żyłach :D ale bohaterowie stoicki spokój hehe

    OdpowiedzUsuń

Rozdział 17

Właściciel gospody otworzył szerzej oczy. Zbladł i zaniemówił. Musiał się oprzeć o blat, bo poczuł jakby cały grunt usunął mu się spod nó...