środa, 1 sierpnia 2018

Rozdział 15

Zethar powoli otworzył oczy. Pomrugał parę razy, aby wyostrzyć obraz. Ujrzał czyste, błękitne niebo. Usiadł i podarł się na zgiętym kolanie.

— Co za dziwny sen... — wymamrotał masując skronie. Był niewyspany i odczuwał zmęczenie.
Rozejrzał się i dopiero po chwili zaczął przypominać sobie, co się wczoraj działo. Zmarszczył brwi. Jednak nie pamiętał żadnych wydarzeń, które doprowadziły do roztrzaskanego szkła, plam krwi, utraty przytomności nowo poznanych osób oraz... związanej, zakneblowanej kobiety, wiszącej teraz na drzewie? Zdziwiony brunet przekręcił głowę.

— Co się stało? — zapytał, będąc coraz bardziej przytomnym.

— Nareszcie się obudziłeś — rzekł znudzony Shea. Leżał z zamkniętymi oczami wysoko na gałęzi. Delektował się cieniem i przechodzącymi przez korony drzew promieniami słońca, które już dawno wzeszło.

Z tyłu wozu wychylił się Yakov. 

— W dużym skrócie, najprawdopodobniej chcieli nas spić i okraść, lub sprzedać. Podali wam środki usypiające, a z racji tego, że ja i Shea nie ufaliśmy im od początku, popsuliśmy im plany, dlatego jak usnęliście była tu mała walka — mówił wilkołak, jedząc zabrane z wozu jabłka.

— A ty znowu coś żresz. — Koturin uchylił powiekę.

— Och, przepraszam. Może chce kotek rybkę? — rzekł ironicznie białowłosy.

— Morda psie. — Nastolatek przewrócił się na plecy i teraz był tyłem do reszty osób.

Wilkołak tylko zaczął mordować koturina wzrokiem.

Zethar patrzył się to na jednego, to na drugiego. Był zaskoczony, że ta dwójka jeszcze nie skoczyła sobie do gardeł.

— Dobra, nawet powiedzmy, że rozumiem, ale co to jest? — Wskazał na szamoczącą się w powietrzu kobietę. Była spętana batem i zwisała z gałęzi.

Yakov powędrował wzrokiem w tamtym kierunku.

— O to się Shei pytaj — odpowiedział i usiadł z jabłkami na pieńku. Zakneblowana brunetka próbowała się uwolnić, lecz to jej się nie udawało.

— Chyba ci się nudziło — rzekł Zethar w kierunku koturina.

— Wkurzyła mnie.

— A ta lina się nie zerwie?

— Spokojnie, wytrzyma. Utrzyma nawet najgrubsze szmaty.

Kobieta jeszcze bardziej się zezłościła i pełna morderczych intencji patrzyła na plecy koturina.
Niedaleko siedzący wilkołak, przeżuwając spojrzał na ostanie nienapoczęte jabłko, trzymane w dłoni. Przeniósł wzrok na śpiącego wampira. Podrzucił owoc, po czym cisnął nim w Ivara. Ten obudzony syknął z bólu i złapał się za miejsce, w które trafiło go jabłko.

— Wstawaj wreszcie, krwiopijco.

Blondyn usiadł i zaczął masować sobie skronie. Był zmęczony, niewyspany i było mu niedobrze. Rozejrzał się, nie mogąc sobie przypomnieć żadnych wydarzeń z poprzedniego wieczoru.

— Co... — zaczął słabym głosem, będąc nadal na wpół przytomnym.

— Później ci opowiem — przerwał mu Yakov. — I tak byś teraz nie zapamiętał tego, co bym ci powiedział... — dodał pod nosem.

Zethar zmusił Sheę do zejścia z drzewa i razem zaczęli patrzeć, czy nie ma nic ciekawego w wozie, co mogliby zabrać.

Podczas gdy cała trójka szykowała się do dalszej wędrówki, Ivar nadal siedział z bolącą go głową. Wiedział, że jeszcze dziś wieczorem będzie zdrowy, jednak teraz czuł się fatalnie.

— Więcej aż tyle nie piję... — wymamrotał podirytowany.

— Wczoraj też to mówiłeś, tyle że z butelką w ręku — skomentował Shea z wrednym uśmiechem.

— Co?

— Później się dowiesz — rzekł krótko wilkołak. — Rusz dupę. Idziemy dalej.

Ivar z trudem wstał i wyszedł z cienia drzew. Zamknął oczy oślepiony słońcem. Teraz było jeszcze bardziej irytujące niż zazwyczaj. Yakov przewrócił oczami, ale nic nie powiedział.



Od pewnego czasu cała czwórka szła szlakiem, zostawiając daleko za sobą związanych oszustów. To, co zaskoczył Zethara to fakt, że koturin i wilkołak nie mordują siebie wzrokiem, tylko normalnie idą. Nawet można by rzec, że koło siebie, chociaż nadal zachowywali odległość przynajmniej dwóch metrów.

Idący z tyłu Ivar już bardziej się rozbudził. Na szczęście skutki zatrucia alkoholem powoli ustępowały. W duchu dziękował za dobrą regenerację, którą zawdzięczał swoim genom.

— Co, kacyk męczy? — powiedział uśmiechnięty brunet, przystając, aby iść na równi z wampirem.

— Weź się zamknij. Dlaczego ty nic nie odczuwasz?

— Widzisz, taki organizm. — Wzruszył ramionami.

Shea i Yakov także zaczekali na kompanów. Koturin słysząc, co powiedział Zethar, zaczął go przedrzeźniać:

— "Wiesz co, Ivar... Ja cię jednak kocham!" — zaczął gestykulować, w kierunku Yakova. Ten szybko załapał i odparł, udając wampira:
 
— "Zethar... jesteś moim bratem!"

Obaj przedrzeźniani stanęli z szeroko otwartymi oczami. W ich głowach było jedno pytanie: co się wczoraj działo?

Shea i Yakov nie zważając na wrytych w ziemię towarzyszy, jak gdyby nigdy nic ruszyli dalej.

— Ale zebry to nic nie pobije.

— Chyba że jednorożec — Uśmiechnął się lekko Shea.

— Jakiej zebry??? — krzyknął cały czerwony Ivar.

— Może kiedyś wam powiemy — odparł arogancko, wyluzowany koturin, odwracając się w ich kierunku. — Na razie ruszcie dupy. Chcę dojść do wioski przed nocą.

— Jakiej wioski? — zdziwił się wilkołak.

— Znaleźliśmy w ich rzeczach mapę. Okazuje się, że niedaleko jest mała osada. Fajnie by było zjeść coś porządnego jeszcze dziś. 

Ivar spojrzał się na człowieka idącego obok. Po jego minie widział, że podobnie jak on był załamany wewnętrznie swoim zachowaniem. 

Blondyn utkwił wzrok w krajobraz przed nim. Przejechał językiem po zębach i wyczuł bardziej niż zwykle wydłużone kły, na co cicho westchnął.

Słońce świeciło pełnym blaskiem. Ulgę przed jego ciepłem dawały drzewa, rosnące koło drogi. Od czasu do czasu po niebie przemykała pojedyncza chmura, pokrywając ziemię cieniem.  Całkowitą ciszę przerywał tylko śpiew ptaków, mieszając się z delikatnym szumem liści. 

Krajobraz zmienił się z leśnego na wiejski. Rozległe pola graniczyły z horyzontem. Wszystko było nasycone rozmaitymi kolorami; błękit kwiatów i nieba dzieliło złote pasmo zbóż, natomiast gdzie indziej soczysta zieleń trawy zlewała się z sadem owocowym. Z lasu pojawiła się rzeka, która płynęła między dolinami.

Powoli niebo zaczęło nabierać cieplejszych barw. Wiatr zrobił się odrobinę chłodniejszy. Wraz z nadejściem wieczoru na polu pojawił się pierwszy dom. Daleko za nim wyłaniała się cała wioska.
Zethar przystanął i wyjął z plecaka cztery, cienkie, beżowe peleryny. 

— Macie. — Podał je reszcie podróżników. — Nie wiemy jak są nastawieni do obcych i nadnaturalnych.

Żaden nie zaprotestował. Narzucili kaptury na głowy w chwili, gdy zbliżali się do osady.

1 komentarz:

Rozdział 17

Właściciel gospody otworzył szerzej oczy. Zbladł i zaniemówił. Musiał się oprzeć o blat, bo poczuł jakby cały grunt usunął mu się spod nó...