piątek, 4 maja 2018

Rozdział 11

Wszyscy przenieśli się  na zewnątrz. Na środku ulicy stali Shea i Yakov. Obaj warczeli na siebie i byli cali spięci, gotowi do walki. Wokół nich zebrał się tłum gapiów. Większość z nich była przerażona. Tylko nieliczni stali zaciekawieni. Oczy obu nadnaturalnych, mimo ograniczników mocy, świeciły się złowrogo.  

W końcu wilkołak ruszył pierwszy, a w jego ślady poszedł Shea. Spotkali się w środku drogi, napierając na siebie rękami. Obaj byli wściekli i nie zamierzali przegrać. Ivar przepychał się przez tłum, aby jakoś ich zatrzymać. Wiedział, że jeśli zrobi się jeszcze goręcej, to będą mieli poważne kłopoty.

Ej! krzyknął, idąc w ich stronę. Ci jednak w ogóle go nie słyszeli. Wszystkie zmysły tej dwójki były skupione na przeciwniku.

Nagle Shea, widząc że w bezpośrednim starciu siłowym nie ma szans z wilkołakiem, poluzował nacisk jednej ręki, czym zachwiał równowagę wroga. Następnie podciął go nogą. Yakov jednak nie upadł, a szybko podparł się na rękach i zaatakował nogami, lecz koturin zwinnie odskoczył, unikając ataku. Już chciał wyjmować sztylety, gdy nagle między nimi stanął wampir, z wyciągniętymi rękami, aby ich zatrzymać.

Stop! Uspokójcie się, do cholery!   krzyknął lekko przestraszony. Jest tu mnóstwo ludzi, którzy nienawidzą nadnaturalnych. Co będzie, jak któryś z nich pobiegnie po...

Wy trzej!  powiedział ktoś twardo za nimi.  Co to za zamieszanie?

Shea, widząc kto się pojawił, przeklął.  Straż. Ludzie z tłumu posłusznie ustępowali miejsce tuzinowi osób z charakterystycznymi pelerynami. 

Powtarzam jeszcze raz: co to za awantury?  rzekł surowo mężczyzna.

Ta trójka bestii nagle zaczęła się bić na środku ulicy! zawołał jakiś człowiek. Co jeśli komuś z nas stanie się krzywda?

Właśnie! Co wtedy? dopowiedziała jedna z kobiet. Nagle powstał gwar oburzonych mieszkańców. 

Oni są niebezpieczni!

Dzikie bestie!

Precz z nimi!

Niech opuszczą nasze miasto! Precz z tymi potworami! krzyknął ktoś najgłośniej, na co rozeszła się głośna fala poparcia.

Zdezorientowani Ivar, Yakov i Shea nagle zostali schwytani od tyłu za ręce i siłą poprowadzeni pod bramę. Odprowadził ich wzburzony tłum, który wciąż przeklinał nieludzi. Cała trójka została wypchnięta za mury miasta. Wielkie i ciężkie, drewniane drzwi zatrzasnęły się za nimi. Dopiero po chwili do nich dotarło co się stało.

Wilkołak wstał i otrzepał się z piachu. Zszokowany spojrzał na masywną bramę.
Czy my właśnie...

Brawo geniuszu skomentował Ivar.

A gdzie Zethar? zdziwił się koturin.  Mam nadzieję, że nie spieprzył, lub, co gorsze, się nie zgubił...

Tu jestem, dzieciaku odezwał się, idąc wzdłuż muru. Wampir popatrzył chwilę na niego, a potem na bramę i znów na niego.

Jak?

Gdy wybiliście okno, przemyślałem różne sytuacje, do których wasza kłótnia by mogła doprowadzić. W końcu wybrałem tą, że was wyrzucą z miasta. Tak czy siak, wróciłem na chwilę do domu, wziąłem parę rzeczy i wyszedłem bocznymi drzwiami.

Czyli się stąd wynosimy? zapytał Shea.

Już dawno chciałem to zrobić. A teraz nadarzyła się idealna okazja. Wzruszył ramionami i zaczął iść.

Aha... A wiesz przynajmniej gdzie teraz idziemy?

Odchodzący Zethar zatrzymał się.

Nie odpowiedział z uśmiechem. Ale dzięki temu będzie zabawniej. Idziecie? Przejechał wzrokiem po wszystkich. Ivar i Yakov popatrzyli na siebie i wzruszyli ramionami. Cała trójka ruszyła za człowiekiem.

Nagle przez umysł Shei przemknął obraz odchodzącej osoby. Mrugnął i dziwne wspomnienie zniknęło. Teraz widział bruneta, który szedł na czele. Miał deja vu, jakby kiedyś już coś podobnego przeżył. Zmarszczył lekko brwi, nie przestając iść. 

Co się z nim dzieje?
Koturin i Yakov nie odezwali się do siebie po ostatniej kłótni
Koturin i Yakov nie odezwali się do siebie po ostatniej kłótni. Szli w ciszy, aż nastał wieczór. Słońce chowało się za drzewami, a niebo nabierało różowej barwy. Zaczynał także wiać chłodniejszy wiatr.

To zatrzymujemy się tutaj? zapytał Ivar, stojąc na poboczu udeptanej drogi. Widać, że to miejsce było często używane przez innych podróżników, którzy spędzali tutaj noce. Teren był równy, a po środku dało się zauważyć ślady po licznych ogniskach w tamtym miejscu. Przy lesie były stare kłody drewna, które prawdopodobnie służyły za siedziska wielu wędrowcom.

  Trzeba przynieść trochę chrustu i drewna.

Proponuję wysłać kogoś, kto ma wprawę w aportowaniu patyków rzekł Shea z wrednym uśmiechem.

Jasne. Bo kicia się jeszcze zmęczy od noszenia gałązek i co wtedy? Przestanie mruczeć?   Yakov zaczął udawać, że się przejmuje.  Może pogłaskać kicię?  Najlepiej pięściami.

Ty kundlu... wysyczał przez zęby nastolatek.

Ivar, stojący obok Zethara, przyłożył rękę do czoła. 

Możecie w końcu zamknąć mordy? powiedział zmęczony i jednocześnie lekko podirytowany ich kłótniami. Brunet wtedy położył mu rękę na ramieniu, aby się uspokoił. Ten spojrzał się zdziwiony na człowieka, który z uśmiechem kręcił przecząco głową.

Tutaj mogą. Niech sobie dadzą po mordzie, jak przystało na debili.

Nagle Shea podniósł głowę, ignorując wściekłego wilkołaka.

Coś jedzie powiedział od niechcenia. Wtedy wszyscy spojrzeli na drogę. W oddali rzeczywiście poruszał się jakiś ciemniejszy punkt.

Po jakimś czasie zza nierównej drogi wyłonił się wóz, wokół którego było paru ludzi.

Skrzypiąca, drewniana przyczepa, ciągnięta przez dwa konie, zatrzymała się koło czwórki ludzi. Kobieta trzymająca wodze uśmiechnęła się.

Czy będzie wam przeszkadzać, jeśli razem z wami tu się zatrzymamy? 

Oczywiście, że nie. Zapraszamy odpowiedział Zethar uprzejmym tonem.

Wóz, eskortowany przez czterech mężczyzn, wjechał na pobocze. 

Brązowo - włosa kobieta zeskoczyła z ławki i posłała swoich towarzyszy po drewno na ognisko. Sama podeszła do powozu i wyjęła skrzynkę pełną szklanych butelek. 

Skoro mamy wspólnie spędzić noc, to proponuję wypić za nasze spotkanie! wykrzyknęła rozradowana w kierunku nieznanych jej osób. Ivar i Zethar uśmiechnęli się na ten pomysł.

__________________________________
Rozdział krótszy, ale wolałam nie kończyć w lipnym momencie...
Pozdrawiam cieplutko!
/~SayoX

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział 17

Właściciel gospody otworzył szerzej oczy. Zbladł i zaniemówił. Musiał się oprzeć o blat, bo poczuł jakby cały grunt usunął mu się spod nó...