piątek, 4 maja 2018

Rozdział 9

Gdy tylko wyszli na zewnątrz, blondyn gwałtownie oparł się o ścianę i złapał się za klatkę piersiową. Zsunął się na kolana i ciężko oddychał.

— Ivar! — zawołał Yakov i podbiegł do niego. Kucnął przy nim i się skrzywił.

Jego kolega był w bardzo złym stanie. Niemal szara skóra, suche usta, czerwone oczy oraz bardzo długie kły, wskazywały na to, jak bardzo osłabiły go złote łańcuchy.

— Cholera, aż tak źle? — rzekł bardziej do siebie białowłosy. Blondyn nie odpowiedział. Skupiał się na tym, żeby zachować świadomość.

— Ale masz silną wolę... W takich wypadkach cieszę się, że jestem wilkołakiem. — Starał się wziąć go pod ramię, lecz nie było to łatwe.

Wampiry mogły pić tylko ludzką krew. Innych ras nie przyswajały. Yakov podziwiał Ivara. Przebywał wcześniej w jednym pokoju z razem z człowiekiem i nie dał po sobie poznać, że cierpi w aż w takim stopniu. Może nie zaatakował go, bo został przez niego uratowany? A może ten mężczyzna wydawał mu się podejrzanie spokojny i wolał nie ryzykować? Bez względu na powód teraz blondyn próbował się opanować.

Nagle podniósł głowę. Źrenice zwężyły się do pionowych kresek, a dyszenie ustało. Patrzył się dzikim wzrokiem na ulicę. Yakov także wyczuł czyjąś obecność, lecz w takim stanie instynkt wampira stał się dwukrotnie silniejszy. Ale jak? Jest tak późno, że nikogo nie powinno tu być.

— Ivar, nie — powiedział stanowczo wilkołak, lecz blondyn z nadnaturalną szybkością wstał i zniknął w uliczce. Rozległ się krótki krzyk kobiety. Białowłosy spojrzał się w złoty łańcuszek, który wypadł z kieszeni.

— Co za debil — wziął łańcuszek z ziemi i pobiegł za przyjacielem. 

Gdy dotarł do niego, zastał tylko martwe, rozszarpane ciało. Spojrzał się na nie i podrapał się po karku.

— I co, ja mam po nim sprzątać? — rzekł poirytowany do siebie. Nagle usłyszał jak coś niedaleko upada — Kuźwa, to on jest od ogarniania mnie, a nie ja jego. — Wziął zabitą kobietę. — Pani wybaczy. — Wrzucił ją do kontenera obok i rozejrzał się. Wziął dwa krótkie wdechy. Znow poczuł krew. Westchnął i poddenerwowany pobiegł, by przywrócić Ivara do porządku. Czuł, że to będzie długa noc.
— Powiesz mi, dlaczego mieliśmy pójść na rynek o świcie? — zapytał zaspany Shea
— Powiesz mi, dlaczego mieliśmy pójść na rynek o świcie? — zapytał zaspany Shea. — Nawet słońce do końca nie wzeszło...

Wokół krzątali się sprzedawcy, szykując swoje stoiska i rozkładając towary.

— Bo inaczej nasi goście mogliby nie przyjść — odpowiedział Zethar rozglądając się po straganach.

— CO? — zdenerwowany nastolatek zatrzymał się.

Brunet westchnął  i z rękami w kieszeni zwrócił się ku chłopakowi.

— Pomyśl trochę, dzieciaku.

— Gdybym wiedział, to bym się, do cholery, nie pytał — oświadczył podirytowany. Nie dość że musiał wstać tak wcześnie, to jeszcze nie znał przyczyny.

Brunet podniósł brew.

— Jesteś debilem?

Shea zacisnął pięści.

— Zethar... — wycedził przez zęby, lecz nic nie robił. Opanował się gdyż są pośród ludzi, a z drugiej strony chciał poznać powód rannej pobudki. 

— No dobra, powiem ci — rzekł w końcu ukrywając rozbawienie. — Nie zauważyłeś czegoś wczoraj? — zapytał podstępnie.

Koturin zmarszczył brwi. Zaczął się zastanawiać.

— Fajnie by było gdybyś przeczytał moje książki — skrzywił się brunet. — Nie zaobserwowałeś czegoś u tego Ivara?

Chłopiec pokręcił głową.

— Czerwone oczy, kompletnie biała skóra, wystające kły, nie zdziwiły cię?

— Nie, to chyba normalne u wampirów — odparł nadal nie wiedząc, o co może chodzić. — Nie wiem, nigdy żadnego nie widziałem.

— Kontak ze złotem odebrał mu niemal całą energię. W sumie, jak się obudził zakładałem, że się nie powstrzyma i mnie zaatakuje. — Wzruszył ramionami.— Ale tego nie zrobił. Nawet wcześniej zabrałem mu łańcuch, a ten mimo tego nie stracił kontroli nad sobą. Imponujące.

Shea skrzyżował ręce i uśmiechnął się złośliwie.

— Jaka z ciebie żmija. Czyli perfidnie go prowokowałeś. 

Zethar nie zaprzeczył, a jego oczy nabrały niebezpiecznego błysku.

— Lecz się nie udało. Jednak wątpię, żeby wytrzymał długo bez pożywienia po takiej głodówce. Najprawdopodobniej zaczął szaleć po okolicy, łamiąc postulaty zachowania  pokoju. A wiesz jakie jest nasze miasto, jak bardzo nienawidzi nienaturalnych. — Uśmiechnął się diabolicznie. — Będą chcieli uciec, albo gdzieś się schować. Wykluczam to pierwsze, bo pewnie mają powód, dla którego się tu znaleźli, więc zostaje tylko jedno miejsce, gdzie się mogli teraz udać.

— Do nas. — Załapał dopiero teraz chłopak. — A musieliśmy wyjść, bo..?

— Bo by się przestraszyli i uciekli. A czemu mam wypuścić nową zabawkę z rąk?

Shea pokręcił głową nie dowierzając, że brunet mógł coś takiego wymyślić.

— Dobra, a jeśli się mylisz?

— Posłuchaj — rzekł pewny siebie, z niebezpiecznym uśmieszkiem.

Koturin zdziwił się trochę, lecz rozejrzał się po ludziach i skupił się na ich rozmowach.

— Naprawdę? To okropne— odparła cicho przerażona kobieta parę metrów dalej.

— Słyszałem jak strażnicy dzisiaj o tym rozmawiali. Naliczono na razie trzy ofiary, wszystkie przynajmniej w połowie pozbawione krwi — odpowiedział zaniepokojony rozmówca.

Shea otworzył szerzej oczy.

— Powinniśmy wytępić te wszystkie dziwadła, a nie dzielić z nimi ziemię.

Chłopak spojrzał z powrotem na bruneta. Stał pewny siebie z rękoma w kieszeniach płaszcza oraz triumfalnym uśmiechem. Koturin na nowo przypomniał sobie, dlaczego miał do niego szacunek.

— Jesteś diabłem wcielonym — zaśmiał się młodszy.

— I kto to mówi. — Poczochrał go po schowanych pod kapturem włosach. — Chwilę tu pobędziemy i wracamy — rzekł spacerując przez rynek. Shea ruszył za nim.
Drzwi wejściowe zaskrzypiały
Drzwi wejściowe zaskrzypiały. Zethar nie zdziwił się na widok czuwającego nad nieprzytomnym blondynem wilkołaka. Shea wystawił głowę zza jego ramienia, by się przekonać czy brunet się nie mylił, jednak nie był zaskoczony trafnymi przypuszczeniami. Białowłosy widząc gospodarzy spuścił wzrok na podłogę i zaczął po niej błądzić.

— O, miałeś rację — rzekł z lekkim podirytowaniem koturin. 

Człowiek miał schowane ręce w kieszeniach. Westchnął, wchodząc do środka.

— Przepraszam, że tak bez pytania tu weszliśmy — powiedział szybko wilkołak. Widać, że było mu głupio. — Nie wiedziałem gdzie mogę go zabrać — zaczął się usprawiedliwiać.

Shea już chciał dogryźć chłopakowi, lecz gdy Zethar posłał mu upomonające spojrzenie, zrezygnował i zamknął usta, po czym sam popatrzył na nieprzytomnego.

— Ile już leży?

— Parę godzin na pewno — powiedział zbity z tropu białowłosy.
 
— Jest czystej krwi, prawda?

— T... tak — oparł zdziwiony. Skąd o tym wiedział? Skoroposiada nawet takie informacje, to czy ten człowiek rzeczywiście był niebezpieczny?

Brunet patrzył się przez chwilę na wampira, zastanawiać się. Mógł ich zostawić na pastwę losu, wyrzucić, lub całkowicie zignorować, jakby to zwykle zrobił, ale... coś kusiłogo, by im pomóc.

— Agh... Kiedyś będę tego żałował — westchnął podchodząc do szafy.

Wilkołak szerzej otworzył oczy, widząc jej zawartość. Na ścianach zwisały noże i sztylety, zaś pod jej sufitem wisiały przeróżne zioła, pod którymi były ułożone na sobie szuflady. Zethar otworzył jedną z nich i rozległ się dźwięk obijających się o siebie butelek. Zaczął je przeglądać, aż w końcu znalazł tą, której szukał. Podszedł do łóżka i otworzył fiolkę, przybliżając ją do twarzy wampira. Nie trzeba było długo czekać na efekt. Blondyn zaczął kaszleć i powoli otworzył błękitne oczy.  Rozejrzał się po pokoju lekko poddenerwowany, przypominając sobie co się stało. Spojrzał zaniepokojony na mężczyznę, który lekko się  uśmiechał, opierając się o stół.

— Skąd to masz? 

— A, to? — brunet spojrzał na butelkę z płynem. — Przetworzyłem kwiat sakwi tak, aby zachowała swoje właściwości. Wiem, że ma specyficzne działanie na twój gatunek.

— Myślałem, że tych roślin już nie ma... — pomyślał na głos, po czym jego wzrok trafił na otwartą szafę na końcu pokoju. — Kim... Kim wy jesteście? — zapytał ostrożnie siadając na brzegu łóżka. Sytuacja byłaby dla nich niekorzystna jeśli okazałoby się, że gospodarze są łowcami głów. Ivar i jego kolega czuli zagrożenie, z powodu swojej niewiedzy.

Zethar popatrzył na wpatrujące się w niego dwie pary oczu. Nastała chwila ciszy, podczas której myślał, czy wyjawić im prawdę. Zwrócił głowę ku Shei szukając porady. Koturin widząc to uśmiechnął się wrednie i stanął do niego tyłem, dając przekaz "Rób co chcesz. Twój problem." Mężczyźnie drgnęła brew z irytacji. Westchnął i schylił głowę poddając się. 

— Hmmm... Jakby to tu powiedzieć — pomyślał na głos, przeczesując włosy.

— Najlepiej wprost — rzekł z tyłu Shea, zamykając szafę, a następnie opierając się o nią, zakładając ręce.

— W sumie, czemu nie... — powiedział cicho do siebie, po czym dodał głośniej. — Jestem nieśmiertelny.

Nastała niezręczna cisza. Ivar i Yakov nie wiedzieli, co człowiek miał na myśli i patrzyli się na niego z lekko przechylonymi głowami.

— Eee... Chodzi ci, że jesteś wiecznie młody na skutek zakazanej magii? — zapytał nadal zdezorientowany blondyn.

Zetharowi z zainteresowania zaświeciły się oczy. Zaczął pytać podekscytowany:

— Istnieje taka magia? W jaki sposób? Skąd to wiesz? Kto...

— Ekhem! — przerwał mu Shea. — Zmieniłeś temat.

Chłopak wiedział, że bruneta bardzo fascynowały nadnaturalne rzeczy, w tym magia i inne, szczególnie rzadkie rasy. Kiedy tylko miał okazję mógł opowiadać o nich bez końca. Już raz się zdarzyło, że koturin mu nie przerwał, bo był mały i się bał. Wtedy człowiek nawijał przez parę godzin. Nie było to przyjemne wspomnienie. Mężczyzna odchrząknął i mówił dalej:

— Nie chodzi mi o to, że się tylko nie starzeję. Po prostu... nie da się mnie zabić, z powodu mojej szybkiej regeneracji. 

— Co? — zapytali jednocześnie, przechylając głowę w drugą stronę.

Zethar załamany przyłożył rękę do czoła. Jak miał to wyjaśnić prościej?

— Shea, podaj mi jakiś nóż.

Chłopak wrednie się uśmiechnął i otworzył szafę, której drzwi lekko zaskrzypiały. Już sięgał ręką po jeden, gdy z tyłu usłyszał:

— Ale nie ten z haczykami. Ani z drobnymi kolcami — dodał pośpiesznie.

Koturin skrzywił się i wziął prosty, mały sztylet, i podał go brunetowi. Ten bez namysłu wbił go sobie w dłoń i odłożył na stół. Po paru sekundach nagle zaczął kasłać i się dusić. Złapał się za gardło, próbując bezskutecznie nabrać powietrza. Padł na ziemię i ostatnie co zobaczył, to złośliwy uśmiech jego podopiecznego.

____________________________________________
Nie ma to jak mieć napisane rozdziały w zeszycie, ale brak chęci, aby je przepisać na komputer :')
Ale spokojnie! W najbliższym czasie (chyba następny rozdział lub jeszcze kolejny) przejdziemy do głównej części ^^ Na razie to nadal wstęp niestety :p
/~SayoX

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział 17

Właściciel gospody otworzył szerzej oczy. Zbladł i zaniemówił. Musiał się oprzeć o blat, bo poczuł jakby cały grunt usunął mu się spod nó...