— O, zemdlał — rzekł
Shea, trzymając metalowe pręty drzwiczek. Zethar podszedł do drugiej
klatki i otworzył ją zabranym wcześniej kluczem.
— Shea, wytrzyj się,
dzieciaku — powiedział. Koturin przetarł wierzchem dłoni swój policzek.
Spojrzał na dużą, czerwoną plamę i wytarł ją niedbale o spodnie.
Miał doskonały humor.
Nie często miał okazję, aby na swój sposób się wyszaleć. Od wejścia do
podziemnej kryjówki dał się kierować instynktem, przez co wszędzie, jak
płatki na wietrze, latały czerwone krople krwi. Skakał z jednej strony
korytarza na drugą, odpierając ataki kryminalistów, a następnie
sprawnymi ruchami pozbywał ich życia i zwinnie oraz szybko przemieszczał
się do następnych pokoi. Zethar nie miał nic przeciwko samowolce
chłopaka. Szedł spokojnie między ciałami, obserwując koturina, u którego
uśmiech nie schodził z ust.
Brunet zastanawiał się,
skąd takie zachowanie u chłopaka. Wywnioskował, że może to być efekt
wynikający z takiego, a nie innego, dzieciństwa, które nie należało do
łatwych, dlatego póki nastolatek nie wpadał w szał i nie tracił nad sobą
kontroli, wszystko było dobrze. Przez cały pobyt Zethar tylko raz się
udzielił, rzucając igłami i ratując przy tym Sheę przed przeoczonym
przeciwnikiem. Sam był zawiedziony, ponieważ byli tutaj tylko sami
ludzie, bez czarownika, na którego obecność liczył.
— Chodź tu i mi pomóż —
rzekł, gdy zawiasy zaskrzypiały. Chłopak podszedł do bruneta i chwycił
za ciężkie, srebrne kajdany, podtrzymujące nieznajomego.
Był to młody mężczyzna, o
umięśnionej sylwetce. Ubrany był w zwyczajną, bawełnianą koszulę oraz
zieloną, lnianą kamizelkę, przepasana skórzanym sznurem. Posiadał
ciemniejszą karnację, jakby pochodził z regionów nadmorskich. Twarz
miała kształt trójkąta, a na niej rosły krótko przystrzyżone, potargane,
białe włosy. Grzywka sterczała na wszystkie strony, a jej pojedyncze
kosmyki opadały na zamknięte oczy. Pełne usta były lekko rozchylone,
ponieważ nieznajomy był pogrążony w głębokim śnie, na co koturin poczuł
się zażenowany. Jak można spać w takiej chwili?
— Czym on jest?
Zetharowi kącik ust poszedł w górę.
— A czemu pytasz? — Otwierał skomplikowany zamek.
— Bo nawet go nie znam, a
już czuję, że go nie lubię. — Skrzywił się, zakładając ramię
białowłosego na swoje, gdy człowiek otworzył kajdany.
— Jest wilkołakiem. —
Pomógł swojemu towarzyszowi nieść nieprzytomnego. Shea się naburmuszył.
Razem położyli go na podłodze przy ścianie i ruszyli rozkuć drugą osobę. — A ten to wampir — rzekł brunet, kładąc go tak, aby opierał się plecami o klatkę.
Zethar podszedł do niego
i kucnął. Długie, blond włosy, prosty nos, widoczne kości policzkowe,
czyli niczym specjalnym się nie odznaczał, poza nienaturalnie bladą
skórą. Brunet złapał za go żuchwę, unosząc kciukami górną wargę. Zaczął
oglądać duże i mocne kły. Strasznie interesowały go inne rasy, a w
szczególności te rzadko spotykane. Zaczął się zastanawiać, czemu tych
dwóch trzymało się razem, mimo innego gatunku.
Nagle zobaczył czerwone
ślady na biało-szarej skórze, spowodowane zapiętym na szyi złotym
łańcuszkiem. Zethar wziął nadgarstek nieprzytomnego, który chwilę
przedtem był cały skuty złotem, i dostrzegł duże, rozległe oparzenia.
— Zobacz, czy tamten nie ma na sobie srebra — rozkazał Shei. Sam zdjął naszyjnik, który niemal przywarł do skóry.
— Tylko bransoleta — powiedział koturin i zdjął ją. — Uuu... — skrzywił się na widok ran. — Jakie obrażenia.
— Ci łowcy wiedzieli,
jak się nimi zająć — mówił Zethar przerzucając nieprzytomnego wampira
przez ramię. — Te kajdany były bardzo grube i całkowicie zrobione ze
złota i srebra.
— Czekaj, stop — przerwał mu Shea. — Czyli je wziąć, to byśmy mieli dużo kasy, nie?
Brunet westchnął. Oczywiście, że o tym pomyślał i bardzo chciał to zrobić, ale...
— Nikt by tego nie
kupił. Nie mielibyśmy tego jak sprzedać, ponieważ nikt od tak nie
produkuje złotych łańcuchów. Przetopić też tego nie ma jak, bo nie mamy
gdzie, a poza tym nie mamy jak ich wziąć. Są za ciężkie, abyśmy wzięli i
tych dwóch, i te rzeczy naraz.
Shea wydał dźwięk zirytowania i wziął pod ramię wilkołaka. Razem wyszli i udali się w kierunku domu.
Młody wilkołak lekko
przytulił kołdrę do siebie. Czuł miłe ciepło i miękkość pościeli. Miał
nadal zamknięte oczy. Rozluźniony zrobił wdech. Chwila. Coś było nie
tak. Wyczuł dwa obce zapachy, z czego jeden wyjątkowo drażniący.
Momentalnie zerwał się do siadu, lecz nie przewidział pochylonego
dachu. Przywalił głową w wielką, drewnianą belkę. Schylił się masując
obolałe miejsce. Rozejrzał się, gdzie jest.
Zobaczył trzy osoby,
które po usłyszeniu łomotu odwróciły się w jego stronę. Przez chwilę
panowała cisza. Białowłosy patrzył się zdezorientowany na zgromadzonych,
próbując sobie cokolwiek przypomnieć. W końcu Shea, siedzący na belce
przy suficie, nie wytrzymał i zaczął się śmiać z wilkołaka. Ten poczuł
narastającą złość.
— Ivar, możesz mi wyjaśnić, gdzie jesteśmy i kto to jest? — zapytał, nie kryjąc swoich uczuć.
— Yakov, bądź milszy —
skarcił go siedzący przy stole wampir. Przełknął ślinę, próbując
złagodzić podrażnienie gardła. Mimo wszystko nie chciał dać po sobie
poznać, że czuje się gorzej. — Te osoby uratowały nam życie. Zostaliśmy
schwytani przez ludzi, którzy chcieli nas sprzedać na czarnym rynku i
gdyby nie ci tutaj, to najprawdopodobniej bylibyśmy już w kawałkach. Ty
przez cały czas spałeś, więc lepiej podziękuj.
Zdziwiony białowłosy spojrzał na bruneta, który kładł herbatę na stole.
— Dziękuję... — powiedział w końcu, poukładawszy sobie wszystko w głowie.
— Nie ma sprawy, piesku — rzekł złośliwie koturin, patrząc z góry. — Jestem Shea. — Pomachał ironicznie ręką.
— Jak mnie nazwałeś, pchlarzu? — warknął, zaciskając dłonie na kołdrze.
Chłopak poczuł narastającą irytację.
— Oho, chyba ktoś tu zgubił kaganiec — rzekł z wyraźnie sztucznym uśmiechem.
Wilkołak wstał z łózka i
warknął ostrzegawczo. Źrenice zwężyły mu się w pionowe kreski, jednak
to nie zrobiło wrażenia na przeciwniku. Obaj mierzyli się wzrokiem,
tocząc niemą walkę o dominację.
— Shea, zachowuj się — skarcił go z irytacją Zethar. Ten zamknął oczy i cicho prychając odwrócił głowę.
W tym samym momencie
Ivar złapał swojego kolegę za ramię, aby go powstrzymać. Wiedział, że
może być niebezpiecznie, gdy ten straci panowanie nad sobą.
— Yakov, spokój —
powiedział twardo, nie spuszczając z niego wzroku. Dzikie oczy spojrzały
w jego stronę. Wilkołak patrzył się na wampira, uświadamiając sobie, co
wyprawia. Po chwili zepchnął dłoń, skrzyżował ręce i obrócił głowę
naburmuszony. Blondyn odetchnął lekko z ulgą.
— Masz czerwone oczy i wysunięte kły, debilu — szepnął białowłosy tak, aby nikt inny nie słyszał, nie patrząc na wampira.
Ivar doznał szoku.
Przecież złoty naszyjnik powinien temu zapobiec. Odruchowo powędrował
ręką pod szyję w poszukiwaniu owej rzeczy, lecz na nią nie natrafił.
Ponad to, sporo tak wyglądał, to czemu ten człowiek się go nie bał?
Czyżby tylko udawał dobrodusznego? Obrócił się w jego kierunku,
zakładając maskę uprzejmości, aby nie dać nic po sobie poznać.
— Macie może mój naszyjnik?
— Leży na blacie, razem z
bransoletą — wskazał brunet, siedzący przy stole trzymając kubek z
herbatą. Dokładnie obserwował każdą reakcję oraz ruch ze spokojem i
lekkim uśmiechem.
Shea zaczynał się
nudzić, ale gdy spojrzał na Zethara, to dostrzegł skupienie i
zainteresowanie w jego oczach. Prychnął w duchu. Jak zwykle - ten się
dobrze bawi, a on siedział i nic nie robił. Jednak mimo to nie psuł
starszemu zabawy. Machał nogami czekając aż coś ciekawego się wydarzy.
Po otrzymaniu odpowiedzi wampir dał lekki znak wilkołakowi głową do wyjścia.
— To... my już będziemy
iść — rzekł idąc po rzeczy. — Dziękujemy bardzo za ratunek. Jak będzie
okazja, to obiecujemy, że się odwdzięczymy — mówił, nie patrząc w oczy
bruneta, kierując się do wyjścia.
— Uwaga bo próg jest wyso... — zaczął Zethar, lecz w tym momencie rozległ się głośny grzmot o podłogę. —...ki...
Ivar nie przejmując się szybko wstał i obaj przybysze pośpiesznie się pożegnali, znikając za drzwiami.
Dopiero po chwili Zethar zaczął się lekko śmiać. Shea zeskoczył i zdziwiony spojrzał na niego.
— Idziemy spać — zadecydował brunet z nieukrywanym uśmiechem.
Chłopak znał ten uśmiech. Człowiek coś wiedział.
— Co ty planujesz? — zapytał zaintrygowany koturin.
— Ja? —zaśmiał się. — Zobaczysz.
— Nie chcę czekać. Wyjaśnij mi teraz.
Zethar westchnął, lecz nie tracił dobrego humoru.
— Widziałeś jego oczy?
Niekontrolowane wysunięcie kłów oraz fakt, że przez dłuższy czas był
cały okuty złotem... Jak myślisz, co to oznacza?— rzekł tajemniczo.
Shea nie zaprzeczał, że bał się tego wyrazu twarzy. Brunet nie dostawszy odpowiedzi, potarmosił go po głowie.
— Dzisiejsza noc będzie bardzo niespokojna. Idź spać. Jutro wychodzimy o świcie na rynek. — Poszedł położyć się na kanapie.
Chłopak nadal stał zdezorientowany.
— Co? — wyrzucił w końcu.
— Zobaczysz jutro — powiedział nadal zadowolony mężczyzna. — Dobranoc.
Koturin wyłączył światło
i też się położył. Spojrzał jeszcze raz na Zethara. On coś wiedział.
Coś, co stanie się jutro, a jego wcześniejszy uśmiech wskazywał, że
będzie to coś ciekawego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz