piątek, 4 maja 2018

Rozdział 7

Instynkt, zaszczepiony gdy był małym dzieckiem, krzyczał, by zabić podejrzanych mężczyzn, jak to robił kiedyś, gdy coś poszło nie po jego myśli. Przypomniał mu się pierwszy nocny spacer z Zetharem, podczas którego zostali zauważeni przez przypadkowego przechodnia. Ta osoba najwyraźniej bała się nieludzi, bo zaczęła krzyczeć na widok chłopca o wiśniowych włosach, skaczącego po balkonach. Wtedy młody koturin odruchowo zareagował na impuls strachu bycia przyłapanym i w ułamku sekundy znalazł się za osobą, a następnie ją zamordował. Nigdy nie zapomni tego, jak brunet go wtedy ochrzanił. Dostał opieprz z góry na dół. Od tamtej chwili zaczął dostrzegać w czym innym zabawę. Przyśpieszone bicie serca, adrenalina i niepewność, czy zostanie złapany, dodać do tego skradanie i w razie czego ucieczkę przez miasto, to wszystko sprawiało, że teraz miał szeroki uśmiech na ustach.

— Przesłyszało ci się — rzekł w końcu drugi mężczyzna po chwili nasłuchiwania. — Może słyszałeś jakiegoś kota.

— Może... — Obaj wrócili do swoich zajęć.

Shea powstrzymał się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Doskonale się bawił. Odczekał aż dwie osoby odejdą i wychylił głowę zza szczytu dachu.

Postacie zniknęły za rogiem. Chłopak podciągnął się na rękach i przykucnął, trzymając się dachu. Wytężył wzrok i w odbiciu okien zauważył dalszą wędrówkę podejrzanych ludzi. Cicho przemieszczał się po dachówkach, tym razem ostrożnie, ale jednoczenie nie tracąc mężczyzn z oczu i zachowując odległość.

Nagle dostrzegł, że cele zatrzymały się w ślepej uliczce. Zainteresowany przypatrywał się z uśmiechem. Jego oczy otworzyły się szerzej, gdy zobaczył zrobili. Mianowicie weszli do zaułku i podeszli do ściany przy samym końcu. Jedna z nich wyjęła z kieszeni marynarki stary, mosiężny klucz. Mężczyzna przytknął go do ściany i obrysował jeden z kamieni. Wtedy od klucza poszła lekka smuga żółtego światła, która narysowała drzwi. Dwaj przestępcy weszli do środka i przejście znów wyglądało jak brukowany mur.

Gdy osoby zniknęły Shea wstał i podekscytowany szybko udał się do domu. Wskoczył przez okno do ciemnego pokoju. Dzięki kocim genom wszytko wyraźnie widział, chociaż w wyblakłych barwach. Wokół słyszał tylko spokojny oddech bruneta. Podszedł do kanapy, na której spał.

— Zethar, obudź się! — rzekł z entuzjazmem nad jego głową, lecz nic mu nie odpowiedział.

Chłopak się skrzywił. Zastanowił się chwilę, po czym wpadł na pomysł. Zaczął udawać spanikowanego. — Zethar, przyszedł poborca podatkowy! Dowiedzieli się, że tu mieszkamy i musisz im zapłacić za wszystkie lata!

— CO? — Zerwał się brunet.

Shea zaczął się śmiać. Rozbawiła go przerażona, zaspana twarz człowieka. Ten po chwili zaczął kontaktować i analizować, co się przed chwilą stało. Uświadomiwszy sobie, że to tylko pretekst do pobudki, westchnął zirytowany.

— Czemu mnie obudziłeś?

— Daj spokój, gdybym nie miał ważnego powodu, to bym nie ryzykował — odparł z uśmiechem. Zethar uniósł pytająco brew.

Shea opowiedział mu wszystko co zobaczył.

— Co? — niemal wykrzyknął podekscytowany brunet, zrywając się z kanapy. — Magiczne drzwi? —  kontynuował ubierając się. — Skoro użyli magicznego przedmiotu, to bardzo prawdopodobne, że mają w swoich szeregach maga. Jeszcze nigdy żadnego nie spotkałem! W końcu podobno wyginęli — zaczął nawijać. Shei zrzedła mina. Zapomniał, że ma do czynienia z kolesiem, który ma bzika na punkcie nadnaturalnych rzeczy. W ogóle nie przejął się losem dwójki porwanych.

— Ale ty jesteś okrutny... — westchnął pod nosem koturin. Brunet go nie usłyszał. Założył buty i płaszcz.

— To gdzie to miejsce? — zapytał, biorąc z szuflady około dwudziestocentymetrowe, stalowe szpilki, ostre po obu końcach, które schował w specjalne miejsca w wewnętrznej części okrycia.

Shea się uśmiechnął. Chyba dziś będzie mógł się pobawić.
 Chyba dziś będzie mógł się pobawić
Ivar powoli otworzył oczy. Wampir rozejrzał się zdezorientowany. Był zamknięty w stalowej klatce. Nogi i całe ręce drażnił złoty łańcuch. Blondyn się skrzywił. Szarpnął dłonią, co spowodowało szelest, po czym stwierdził, że był to zły pomysł, ponieważ cała jego siła została pochłonięta przez metal. Osłabiony upadłby na podłogę, gdyby nie trzymające go kajdany. Tak to wisiał wyczerpany z głową skierowaną do dołu. Ivar przeklął w głowie. Wiedział, że sytuacja nie jest zbyt ciekawa.
Nagle usłyszał ciche chrapanie. Nie dowierzając obrócił głowę w jego kierunku. Ręce by mu opadły (gdyby tylko mogły). Metr od niego, w drugiej klatce, trzymając się na srebrnych łańcuchach zwisał jego przyjaciel, który najzwyczajniej w świecie sobie spał. Ivarowi drgnęła brew z irytacji, gdy patrzył na rozluźnionego wilkołaka.

— Yakov, obudź się, idioto! — powiedział cicho wampir. Nie wiedział, gdzie byli, więc wolał zachowywać się niezauważalnie, lecz musiał jakoś sprawić, aby jego kolega się ocknął.

— Zrób mi stek... — wybełkotał przez sen białowłosy.

— A co ja? Twoja matka jestem??? — wysyczał Ivar najgłośniej jak mógł. Nie rozumiał, jak można spać w tej chwili. — Yakov, do cholery! — Już chciał kopnąć lub szarpnąć łańcuchami, aby zbudzic go hałasująć, złoto jednak odebrało mu całą siłę. Znów wisiał bezwładnie, ciężko oddychając. — Szlag by to... — rzekł do siebie wkurzony. 

Ten metal silnie oddziaływał na wampiry. W małych ilościach hamował ich niektóre cechy, przez co gdy podpisano pokój między rasami jeden z warunków mówił, że te stworzenia muszą nosić przynajmniej jeden element z czystego złota. Miało to zagwarantować, że wampiry nie wpadną w niekontrolowany szał, co mogłoby wywołać wielką panikę wśród ludzi i spowodować wiele ofiar. Jednak większa ilość złota powoduje dodatkowo kradzież energii, co prowadzi do silnego osłabienia, a w skrajnych przypadkach śmierci. 

Nagle Ivar usłyszał jakieś wrzaski, dobiegające zza drzwi po prawej stronie. Z tego co zauważył przez na wpół przymknięte powieki, to były jedyne drzwi w podziemnej, kamiennej piwnicy, oświetlonej dwoma pochodniami i zawierającej inne klatki, tylko że puste.

— Nie!!! — rozległ się krzyk, a sekundę później dławienie się i upadek. Coś walnęło w drewniane wejście. Nastała cisza.

Ivar nie ukrywał, że był lekko przestraszony. W końcu za drzwiami ktoś kogoś męczył,  a on był uwięziony, bez sił i kompletnie bezbronny. Przeklinał na to, że Yakov spał.

Mimo przyćmionych zmysłów poczuł znajomą woń, której teraz łaknął, a mianowicie krew, przedostającą się przez szczelinę z drugiego pokoju. Wywołało to u niego niepokój. Fakt, że był osłabiony sprawiał, że chciał jak najszybciej nabrać sił. Pojawiło się niemiłe uczucie podrażnionego gardła. Przełknął ślinę. Chciałby się ruszyć, lecz cała energia była mu odbierana przez złoto. Czuł, że powoli traci przytomność. Ostatnie co zobaczył, to niewyraźny obraz dwóch postaci, otwierających jego klatkę. Potem nastała ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział 17

Właściciel gospody otworzył szerzej oczy. Zbladł i zaniemówił. Musiał się oprzeć o blat, bo poczuł jakby cały grunt usunął mu się spod nó...