Od tego momentu minęło
pięć lat. Shea urósł, a jego wiśniowe włosy wciąż miały średnią długość i
często były potargane. Twarz jednak zachowała trochę dziewczęcych rys,
ale też nabrała charakteru. Natomiast Zethar kompletnie się nie zmienił.
Koturin chodził pośród
ludzi na rynku, obserwując wszystko i wszystkich dookoła.
Siedemnastolatek miał na sobie swój ulubiony zestaw ubrań, czyli czarne
spodnie, szarą bluzkę, a na to zarzucona czarny płaszcz bez rękawów, z
kapturem, zakrywającym nienaturalny kolor włosów. Nauczył się, że w tym
mieście nie należy się wyróżniać, jeśli nie chce się mieć kłopotów,
dlatego przekonał się nawet do butów, które zostały zrobione na
specjalne zamówienie, z najcieńszej i bardzo elastycznej skóry. Aby
ograniczyć nagłe zmiany koloru oczu i jego intensywności, a także nie
dopuścić do utraty kontroli nas sobą, Zethar załatwił mu ogranicznik
mocy, które zostały wprowadzone podczas podpisania pokoju. U Shei była
to metalowa zapinka na ucho.
Ani Zethar, ani on nie
pracowali. Woda i prąd były na tym strychu od zawsze i nikt z sąsiadów
nie zauważał braków. Od czasu do czasu podkradali parę rzeczy, lecz
zazwyczaj zabierali ukradkiem mieszki z pieniędzmi i wydawali je na
jedzenie lub (ich zdaniem) niezbędne obiekty.
Shea szedł po
zatłoczonym placu. Wszędzie było gwarno, sprzedawcy promowali swoje
stoiska, a ludzie utworzyli pasma ruchu. Rozglądała się z lekkim, pewnym
siebie uśmieszkiem. Niedaleko dostrzegł arystokratę. Przemieścił się za
jego plecy i bardzo szybko, nie wzbudzając podejrzeń, obszedł go, po
czym odwrócił się i szedł w drugą stronę. Uśmiechnął się bardziej, gdy
chował woreczek z pieniędzmi do kieszeni.
Pośród całego harmidru
jego ucho drgnęło na jeden dźwięk. Podekscytowany zaczął się rozglądać,
aż w końcu dostrzegł stoisko, którego szukał. Przepchnął się przez tłum i
stanął nad stołem, na którym wyłożono błyskotki, w tym dzwoneczki.
Zaświeciły mu sie oczy na ich widok.
— Podać coś? — zapytała uprzejmie starsza pani.
— Dzień dobry, można ich dotknąć? — zadał pytanie, wskazując na świecidełka.
— Ależ naturalnie.
Po tych słowach jego
ręka już szła złapać za srebrny dzwoneczek, ozdobiony kolorowymi
kamieniami, gdy nagle przeszedł go dreszcz na dźwięk znajomego głosu.
— Sheeeaaa — przeciągnął
jego imię Zethar. Chłopak znał ten pozornie miły ton, który ukrywał tak
naprawdę irytację. Cofnął rękę i odwrócił się z nieudanym uśmiechem,
który miał zasłaniać lekki strach.
— Możesz mi powiedzieć,
co tu robisz? — zapytał niby uprzejmie brunet idealnie udajac bycie
milym. Każdy człowiek by teraz pomyślał, że Zethar jest po prostu miły,
lecz koturin znał go zbyt dobrze.
— Emmm... No bo wiesz...— zawahał się nastolatek.— Jakoś tak sam się tu znalazłem— rzekł i zaśmiał się nerwowo.
— Dwa dni temu dostałeś
nowy, więc dziś nie kupujesz— rzekł brunet, już nie ukrywając oschłego
tonu. Spojrzał się na wiśniowo-włosego wzrokiem, mówiącym, że nie
przyjmuje sprzeciwu.
Shea westchnął wkurzony.
— Dobra — rzekł
rozdrażniony i poszedł przed siebie, po drodze wciskając mężczyźnie
zdobyty mieszek. Ten schował go do płaszcza i uprzejmie pożegnał się ze
sprzedawczynią. Nie przejmując się podopiecznym przeglądał dalsze
stoiska.
Na widok soczystych jabłek i winogron, zatrzymał się przy stoisku z owocami.
— Po ile Pan sprzedaje?
Siwy mężczyzna podszedł do drewnianej lady i odparł:
— Dwa srebrniki za kilogram.
— To za drogo. Mogę dać jeden — zaczął targować się Zethar.
Starzec spojrzał na
bruneta, aby ocenić z kim ma do czynienia. Ten jednak był pewny siebie,
ale jednocześnie zachowywał uprzejmy ton głosu.
— Hmmm... Półtora srebrnika — rzekł po lekkim zastanowieniu sprzedawca.
Zethar uśmiechnął się w
duchu. Nawet dwa srebrniki to doskonała oferta, a on
zdołał wytargować jeszcze niższą cenę. Jego kąciki ust poszły lekko w
górę.
— W takim razie poproszę kilo jabłek — powiedział miło.
Starszy mężczyzna zaczął
pakować towar do siatki. Nagle rozległy się ciche szepty. Podniósł
głowę i skrzywił się z obrzydzeniem i nienawiścią na widok czegoś.
Brunet powędrował wzrokiem za sprzedawcą i zobaczył co było powodem
takiej reakcji. Ujrzał niedaleko dwóch mężczyzn. Jeden z nich miał
białą, prawie szarą skórę i był blondynem, a drugi, o ciemniejszej
karnacji, jakby słońce go nie oszczędzało, miał jasne niczym śnieg
włosy. Obaj strasznie wyróżniali się pośród tłumu.
Zetharowi zaświeciły się
oczy. Wiedział, że będą kłopoty. Na kilometr było widać, że przybysze
nie są ludźmi, co wywołało tak negatywną atmosferę pośród mieszkańców.
Człowiek dokończył
zakupy i wrócił szybko do domu. Gdyby coś się miało zdarzyć, to jutro z
samego rana będzie to główny temat rozmów.
Parę godzin później
zrobiło się ciemno. Jedyne światło dawały latarnie i księżyc. Cały
szmer, słyszalny za dnia, ucichł już parę godzin temu, pozostawiając
puste ulice.
Zethar jak zwykle leżał już na kanapie i czytał książkę, natomiast Shea zdejmował buty, szykując się do nocnego spaceru.
— Tylko nie daj się złapać — rzekł brunet, nie odrywając wzroku od lektury. — Nie chcę znów za ciebie płacić kaucji.
— Ej, tak było tylko
raz! —oburzył się chłopak. — A poza tym oddałem ci, staruchu — rzekł,
wracając do rozwiązywania butów, jednak niespodziewanie dostał z całej
siły poduszką w głowę i stracił na chwilę równowagę.
— Nie nazywaj mnie tak,
dzieciaku — odparł Zethar, niby spokojnie, lecz dało się słyszeć nutkę
irytacji. Koturin doskonale wiedział, że mężczyzna nie znosi jak tak się
go nazywa. Tak samo jak sam nie lubił być przezywanym "dzieciakiem".
— Dobra, wychodzę. Na
razie! — powiedział, stojąc na parapecie i skoczył na dach budynku,
stojącego naprzeciwko. Lądując podparł się rękami.
Chodził po szczycie
dachu z wyprostowanymi po bokach ramionami. Nie ukrywał, że mu się
nudziło, ale lubił chodzić na nocne spacery. Wszechobecna cisza i
spokój, w połączeniu z pięknem nocnego nieba i blaskiem księżyca,
sprawiały mu radość. Dopiero teraz nie musiał ukrywać tego kim jest. Stanął i rozkoszował się lekkim, chłodnym wiatrem oraz widokiem z góry
na całe miasto.
Zaczął biec po szczytach
dachów, przeskakując z jednego na drugi. Robił to bardzo cicho i z
niesamowitą lekkością. Nagle podczas lądowania bosa stopa stanęła nie
tak jak zamierzał i mało brakowało, aby spadł, jednak w ostatniej chwili
przytrzymał się dachówki pazurami u stóp oraz rąk i zjechał przyklejony
do niej bokiem paręnaście centymetrów.
Znieruchomiał.
Nasłuchiwał czy ktoś go usłyszał. Miałby kłopoty gdyby straż go złapała.
Miał już przed oczami wredny uśmieszek Zethara, śmiejący się z jego
nieuwagi. Jednak obecnie słyszał tylko przyśpieszone bicie własnego
serca. Nikogo nie było, na co odetchnął z ulgą.
Nagle jego uch drgnęło. Zareagował tak na nieregularne kroki. Jedna... nie, dwie osoby, idące w dziwny sposób.
Shea po cichu wstał i
kucnął za kominem. Wyjrzał zza niego i, tak jak przypuszczał, ujrzał
dwóch mężczyzn, oddalonych około pięćdziesiąt metrów w linii prostej.
Dzięki wszechobecnej ciszy i wyostrzonym zmysłom mógł usłyszeć o czym
rozmawiali.
— Boże, ale on ciężki — narzekał jeden.
— Wytrzymaj. Już niedaleko. Wiesz, ile kasy za nich dostaniemy?
— Oj, bardzo dużo. — Zaśmiał się lekko, po czym nastała cisza.
Koturin wychylił się
bardziej, by dokładniej dostrzec, co było obiektem rozmowy. Ujrzał
odchodzące postacie, które miały coś przerzucone przez ramię. Wytężył
wzrok, dzięki czemu teraz dokładnie wiedział co, a raczej kto to był.
Zobaczył nieprzytomną, bladą twarz jakiegoś blondyna, a na rękach
drugiego mężczyzny chłopaka ciemniejszej karnacji, z białą grzywką. Shea
uśmiechnął się lekko.
— Czyli to o nich mówił
Zethar — rzekł cicho do siebie. Podszedł przyczajony do krawędzi dachu, nie
spuszczając wzroku z dwóch mężczyzn i skoczył, lądując niczym kot - na
czterech łapach na następnym budynku.
Z wrażeń mniej uważał,
przez co ześlizgnęła mu się stopa. Złapał równowagę w ostatnim momencie i
schował się po drugiej stronie spadzistego dachu. Nie ma szans, żeby
podejrzani ludzie tego nie słyszeli. Był blisko nich. Znów poczuł
przypływ adrenaliny. Czuł tylko pulsujące tętno i ekscytację, jednak
postarał się ściszał swój oddech do minimum.
— Słyszałeś to? — zapytał zaniepokojony mężczyzna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz