Mężczyzna leżący pod
ścianą nie był w stanie się ruszyć. Zbyt bardzo przerażało go to, co
widział. Mały, niby słaby chłopiec, nagle zaczął krzyczeć. Mimo że stał
plecami, to na jego palcach dało się zauważyć nagły wzrost wielkich
pazurów oraz lekki włosów. Na bosych stopach także pojawiły się dłuższe
paznokcie, jednak nie tak długie, jak u rąk. Wszystko trwało raptem
chwilkę, która zdawała się być wiecznością.
Nagle korytarze otoczyła cisza.
Do lekko wydłużonych
uszu dobiegał teraz każdy najmniejszy szmer. Koturin słyszał przerażony
oddech, a nawet przyśpieszone bicie serca osoby pod ścianą. Shea
przestał myśleć. Wszystkie uczucia mu się wyłączyły. Wszystkie oprócz
nienawiści. Zdrowy rozsądek został pochłonięty przez szaleństwo i
instynkt, który był tłumiony przez całe życie.
Chłopak wstał bez słowa i
odwrócił się w kierunku mężczyzny. Dorosły spojrzał w przepełnione
złością, jarzące się złotem oczy, których pionowe źrenice wierciły w nim
dziurę. Poczuł jeszcze większy strach, gdy koturin zaczął się do niego
zbliżać. Chciał schować się w ścianę. W panice zaczął wymachiwać rękoma i
jęczeć, nie mogąc się wysłowić.
Wiśniowowłosy warcząc
uniósł wargi, ukazując nienaturalnej długości górne i dolne kły.
Zatrzymał się i w ułamku sekundy skoczył na człowieka. W skoku zrobił
zamach ręką, którą następnie wbił w klatkę piersiową mężczyzny. Ten
zaczął dławić się krwią. Po chwili jego oddech zniknął.
Koturin szybko odskoczył
od martwej osoby i wylądował, jak kot na cztery łapy, parę metrów
dalej. Zaczął biec za zbiegiem, niczym zwierzę za ofiarą, z nadnaturalną
prędkością.
Jego zmysły były dwa
razy bardziej wyostrzone niż zwykle. Wzrok po bokach był rozmazany z
powodu szybkości, a po środku pozostawał ostry obraz, który mógł się
przybliżać lub oddalać.
Zbiegły mężczyzna
zatrzymał się zdyszany dopiero przy wejściu do sali, w której odbywało
się spotkanie. Serce waliło mu jak szalone. Z hukiem otworzył drewniane
drzwi i przerażony zaczął krzyczeć:
— Szefie! Niedobrze,
Shea... — Nie dokończył zdania. Padł martwy na kamienną podłogę,
ponieważ w trakcie gdy mówił, rozszalała bestia zdążyła go dogonić i
rozerwać mu od tyłu gardło.
Na sali zrobiło się
zamieszanie. Około trzydziestu par oczu wpatrywały się w osobę stojącą w
wejściu. Starszy, już siwiejący mężczyzna, będący szefem, wstał z
krzesła na widok swojego niedoszłego sługi, który był nad ciałem.
Przeszedł go lekki dreszcz, gdy napotkał parę przepełnionych dzikością
oczu, będących dziesięć metrów dalej. Zrozumiał co się stało.
— Brać go — powiedział twardo do swoich podwładnych.
Nastała chwila ciszy.
Nikt się nie ruszał. Shea stał w przejściu i pełnym nienawiści wzrokiem
obserwował wszystkich obecnych przy długich dwóch rzędach stołów.
Dostrzegał ich najmniejsze drgnięcie, lecz sam się nie ruszał.
Członkowie mrocznej gildii wahali się, ponieważ z jednej strony bali się
podejść do chłopca, lecz z drugiej strony musieli wykonać rozkaz.
— Na co czekacie?!? — krzyknął zniecierpliwiony przywódca.
Ciszę przerwał dźwięk
wyjmowanych broni, głównie białej. W pokoju nadal panowały niepokój i
niepewność. Dopiero po chwili rozległy się trzy okrzyki bojowe, osób
stojących najbliżej drzwi. Uniosły swoje miecze i napierając w linii
rzuciły się na Sheę. Ten tylko na to czekał i cicho warcząc, w ułamku
sekundy zgiął lekko kolana, rozłożył ręce z ostrymi szponami i skoczył
na przeciwników. Nadana prędkość tylko zwiększyła jego siłę zamachu obu
dłoni w linii poziomej, na skutek czego porozrywał trzem osobom na raz
krtanie, nim zdążyły zareagować.
Zanim wykrwawiające się
ciała padły na podłogę, reszta członków poszła w ślady poprzedników i
wszyscy rzucili się na koturina, który wylądował na czworaka. Przez
zaciśnięte kły wyrywał się co jakiś czas cichy syk. Shea, ogarnięty
instynktem, skoczył i przyczepił się pazurami do sufitu, unikając
masowego ataku. Wszyscy mężczyźni spojrzeli zaskoczeni i poczuli lekkie
przerażenie, widząc w oczach chłopca błysk furii.
Potem wszystko trwało
tylko chwilę. Młodzieniec wskoczył między przeciwników i zrobił zamach,
powalając szponami zdezorientowane osoby. W powietrzu latały krople
krwi, niczym płatki zwiastujące śmierć. Shea wyjął zza paska dwa
sztylety i odpierał ataki mieczy. Nawet one nie były w stanie poskromić
rozszalałej bestii. Z nadprzyrodzoną szybkością młody zabójca
przemieszczał się między ciałami, które padały jeden po drugim.
Zniecierpliwiony przywódca wyjął pistolet i zaczął strzelać. Koturin
zwinnie unikał każdej kuli, które ominięte trafiały w inne sługi.
Skacząc z osoby na osobę, był już blisko coraz bardziej przerażonego
byłego przełożonego.
Gdy już wszyscy leżeli
na wpół martwi lub zabici, Shea skoczył na starszego dowódcę. Ten
próbował zastrzelić przeciwnika, jednak pod wpływem strachu i trzęsących
się rąk nie był w stanie wycelować. Chłopiec poczuł jak kula przeszywa
jego nogę na wylot, jednak kompletnie to zignorował. Rozległ się dźwięk
rozrywanej skóry przez wielkie szpony. Ciepła krew trysnęła na ogarniętą
przez dzikość twarz i ręce.
Nastała cisza. Koturin
wylądował na dwie nogi i ugiął jedną pod wpływem nagłego bólu. Ciężko
oddychał. Dopiero teraz odzyskał całkowitą świadomość. Pamiętał co
zrobił, gdy nie panował nad sobą, lecz nie żałuje tego, co się stało.
Ale pamiętał też to, co zobaczył i usłyszał.
Pośród pozostałości po
krwawej masakrze, martwych ciał i czerwonych plam, stał chłopiec, który
zrozumiał, że został kompletnie sam.
Upadł na kolana, a łzy
zaczęły intensywnie płynąć, łącząc się z krwią na twarzy i podłodze.
Skulił się i zaczął pięściami bić w podłogę, raniąc sobie skórę. Całe
podziemie przeszedł jeden, głośny i pełen bólu krzyk.
Shea zawsze grał silnego, starał się nie poddawać, jednak teraz nie ma dlaczego walczyć.
Dla nikogo.
Płaczem wyrzucał łzy,
tłumione przez tyle lat. Czuł ucisk w sercu. Czoło dotykało mokrej
podłogi. Nie chciał już żyć. Miał już dość tego miejsca. Wstał, uginając
zranioną nogę i szedł nierównym krokiem do wyjścia na zewnątrz, które
było po drugiej stronie sali. Wciąż lecące łzy utrudniały mu widoczność i
co jakiś czas potykał się o czyjeś ciało, lecz mimo to szedł dalej.
Chciał uciec od wszystkiego, co go spotkało.
Otworzył niedbale drzwi
na małą uliczkę między budynkami. Spowijała ją ciemność z powodu nocy i
bardzo późnej pory. Padający deszcz uderzał o bruk i niedaleko stojące
worki na śmieci.
Shea utykając poszedł
parę kroków do przodu. Opierając się o ścianę, szedł wzdłuż niej i
skręcił w kierunku głównej ulicy, lecz po drodze potknął się o własne
nogi i upadł na lewą stronę. Rozległ się cichy plusk.
Nie wstawał.
Pozwalał, aby deszcz
leciał na niego razem ze łzami z oczu, które były bez życia. Lodowata
woda otulała go i razem z raną w nodze przypominały mu, że żyje, jednak
było mu wszystko obojętne.
Zdążył już przemoknąć. Głowa wciąż leżała bezpośrednio na zimnych kamieniach. Nic nie chciał robić. Nie miał siły na nic. W środku czuł tylko pustkę, a pośrodku niej był ból. Łzy nie przestawały płynąć, łaskocząc jego nos, lecz nie miał siły nawet ruszyć ręką. Leżał tak nieruchomo, nie wiedząc ile już czasu minęło. Nawet deszcz przestał zagłuszać wszystko dookoła i zniknął, pozostawiając po sobie tylko wilgoć i chłód.
Zdążył już przemoknąć. Głowa wciąż leżała bezpośrednio na zimnych kamieniach. Nic nie chciał robić. Nie miał siły na nic. W środku czuł tylko pustkę, a pośrodku niej był ból. Łzy nie przestawały płynąć, łaskocząc jego nos, lecz nie miał siły nawet ruszyć ręką. Leżał tak nieruchomo, nie wiedząc ile już czasu minęło. Nawet deszcz przestał zagłuszać wszystko dookoła i zniknął, pozostawiając po sobie tylko wilgoć i chłód.
Nagle usłyszał jak ktoś biegnie w jego kierunku, lecz nie chciało mu się także spojrzeć.
— Ej! Młody! — krzyknęła osoba przy nim, jednak Shea nie zareagował.
— Ej, chłopie, chyba nie
umarłeś, nie? - zapytał zaniepokojony mężczyzna. Koturin poczuł, że ten
ktoś podnosi jego głowę. Dopiero wtedy raczył spojrzeć na osobę.
Swoimi blado - żółtymi
oczami zobaczył znajomą twarz, która miała lekko podłużną szczękę,
cienkie usta i prosty nos. Średniej długości brązowe włosy były trochę
wilgotne od deszczu, a szmaragdowe tęczówki wpatrywały się w niego z
lekkim strachem.
Shea resztkami sił chwycił trzymającą jego ramię rękę i odepchnął od siebie.
— Zostaw mnie... —
wyszeptał zły. Niezgrabnie usiadł i podparł się rękoma za plecami,
podkulając jedną nogę, a drugą, ranną, pozostawiając w spoczynku.
Schylił głowę. Nie chciał, aby ktokolwiek widział go w takim stanie.
Zethar sam nie wiedział,
czemu tu przyszedł, ani dlaczego martwił się o tego chłopca. Po prostu
pragnął mu pomóc, czemu sam się dziwił. Może chciał tego dlatego, że
lekko go przypomina?
Mężczyzna dostrzegł rozmazaną krew na całym ciele, a także ranę na udzie.
— Co się stało? — zapytał z powagą, kucając przy koturinie.
— Idź sobie! Nie chcę
twojej litości, ani pomocy. I tak nie zrozumiesz! — wrzasnął Shea, lecz
przez resztkę łez jego krzyk lekko się załamał.
Zethar nic nie
odpowiedział i jeszcze przez chwilę patrzył się na chłopaka. Zamknął
oczy i wstał. Wyjął z kieszeni papierosa, którego następnie zapalił.
Zrobił wydech.
"Rany, jak niezręcznie." pomyślał. "Ale jednak..." Znów zwrócił swój wzrok ku chłopcu.
— Masz rację. Nikt nie
jest w stanie całkowicie zrozumieć drugiego człowieka. — Koturin nadal
siedział nieruchomo. — Ale nie powinieneś okłamywać sam siebie, mówiąc,
że nie chcesz pomocy. Niektórzy mogą ci odebrać wszystko, a inni dać to,
czego ci brakuje. — Znów nastała krótka przerwa, w czasie której brunet
zaciągnął się nikotyną. — Jak się nazywasz, młody?
— S... Shea — zawahał się na chwilę, nadal mając głowę w dole. Co ten koleś próbuje mu powiedzieć?
— A więc Shea... Chodź ze mną.
Chłopiec nie wierzył w
to co usłyszał. Opuchniętymi od płaczu oczami spojrzał zszokowany na
mężczyznę, którego wzrok był poważny. Nie był w stanie nic powiedzieć.
Ta propozycja kompletnie go zaskoczyła. W końcu, niemal nieświadomie, kiwnął delikatnie głową,
na znak, że przyjmuje propozycję. Nie miał gdzie się udać, a poza tym,
nie wiedzieć czemu, jakaś część jego chce iść za tym człowiekiem.
Zethar uśmiechnął się
lekko. Wiedział, że ta decyzja będzie mieć swoje skutki w przyszłości i
że od teraz jego życie nie będzie takie same.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz