piątek, 4 maja 2018

Rozdział 4

Mężczyzna leżący pod ścianą nie był w stanie się ruszyć. Zbyt bardzo przerażało go to, co widział. Mały, niby słaby chłopiec, nagle zaczął krzyczeć. Mimo że stał plecami, to na jego palcach dało się zauważyć nagły wzrost wielkich pazurów oraz lekki włosów. Na bosych stopach także pojawiły się dłuższe paznokcie, jednak nie tak długie, jak u rąk. Wszystko trwało raptem chwilkę, która zdawała się być wiecznością.

Nagle korytarze otoczyła cisza. 

Do lekko wydłużonych uszu dobiegał teraz każdy najmniejszy szmer. Koturin słyszał przerażony oddech, a nawet przyśpieszone bicie serca osoby pod ścianą. Shea przestał myśleć. Wszystkie uczucia mu się wyłączyły. Wszystkie oprócz nienawiści. Zdrowy rozsądek został pochłonięty przez szaleństwo i instynkt, który był tłumiony przez całe życie.

Chłopak wstał bez słowa i odwrócił się w kierunku mężczyzny. Dorosły spojrzał w przepełnione złością, jarzące się złotem oczy, których pionowe źrenice wierciły w nim dziurę. Poczuł jeszcze większy strach, gdy koturin zaczął się do niego zbliżać. Chciał schować się w ścianę. W panice zaczął wymachiwać rękoma i jęczeć, nie mogąc się wysłowić.

Wiśniowowłosy warcząc uniósł wargi, ukazując nienaturalnej długości górne i dolne kły. Zatrzymał się i w ułamku sekundy skoczył na człowieka. W skoku zrobił zamach ręką, którą następnie wbił w klatkę piersiową mężczyzny. Ten zaczął dławić się krwią. Po chwili jego oddech zniknął.

Koturin szybko odskoczył od martwej osoby i wylądował, jak kot na cztery łapy, parę metrów dalej. Zaczął biec za zbiegiem, niczym zwierzę za ofiarą, z nadnaturalną prędkością.

Jego zmysły były dwa razy bardziej wyostrzone niż zwykle. Wzrok po bokach był rozmazany z powodu szybkości, a po środku pozostawał ostry obraz, który mógł się przybliżać lub oddalać.
Zbiegły mężczyzna zatrzymał się zdyszany dopiero przy wejściu do sali, w której odbywało się spotkanie. Serce waliło mu jak szalone. Z hukiem otworzył drewniane drzwi i przerażony zaczął krzyczeć:

— Szefie! Niedobrze, Shea... — Nie dokończył zdania. Padł martwy na kamienną podłogę, ponieważ w trakcie gdy mówił, rozszalała bestia zdążyła go dogonić i rozerwać mu od tyłu gardło.

Na sali zrobiło się zamieszanie. Około trzydziestu par oczu wpatrywały się w osobę stojącą w wejściu. Starszy, już siwiejący mężczyzna, będący szefem, wstał z krzesła na widok swojego  niedoszłego sługi, który był nad ciałem. Przeszedł go lekki dreszcz, gdy napotkał parę przepełnionych dzikością oczu, będących dziesięć metrów dalej. Zrozumiał co się stało.

— Brać go — powiedział twardo do swoich podwładnych.

Nastała chwila ciszy. Nikt się nie ruszał. Shea stał w przejściu i pełnym nienawiści wzrokiem obserwował wszystkich obecnych przy długich dwóch rzędach stołów. Dostrzegał ich najmniejsze drgnięcie, lecz sam się nie ruszał. Członkowie mrocznej gildii wahali się, ponieważ z jednej strony bali się podejść do chłopca, lecz z drugiej strony musieli wykonać rozkaz.

— Na co czekacie?!? — krzyknął zniecierpliwiony przywódca. 

Ciszę przerwał dźwięk wyjmowanych broni, głównie białej. W pokoju nadal panowały niepokój i niepewność. Dopiero po chwili rozległy się trzy okrzyki bojowe, osób stojących najbliżej drzwi. Uniosły swoje miecze i napierając w linii rzuciły się na Sheę. Ten tylko na to czekał i cicho warcząc, w ułamku sekundy zgiął lekko kolana, rozłożył ręce z ostrymi szponami i skoczył na przeciwników. Nadana prędkość tylko zwiększyła jego siłę zamachu obu dłoni w linii poziomej, na skutek czego porozrywał trzem osobom na raz krtanie, nim zdążyły zareagować.

Zanim wykrwawiające się ciała padły na podłogę, reszta członków poszła w ślady poprzedników i wszyscy rzucili się na koturina, który wylądował na czworaka. Przez zaciśnięte kły wyrywał się co jakiś czas cichy syk. Shea, ogarnięty instynktem, skoczył i przyczepił się pazurami do sufitu, unikając masowego ataku. Wszyscy mężczyźni spojrzeli zaskoczeni i poczuli lekkie przerażenie, widząc w oczach chłopca błysk furii.

Potem wszystko trwało tylko chwilę. Młodzieniec wskoczył między przeciwników i zrobił zamach, powalając  szponami zdezorientowane osoby. W powietrzu latały krople krwi, niczym płatki zwiastujące śmierć. Shea wyjął zza paska dwa sztylety i odpierał ataki mieczy. Nawet one nie były w stanie poskromić rozszalałej bestii. Z nadprzyrodzoną szybkością młody zabójca przemieszczał się między ciałami, które padały jeden po drugim. Zniecierpliwiony przywódca wyjął pistolet i zaczął strzelać. Koturin zwinnie unikał każdej kuli, które ominięte trafiały w inne sługi. Skacząc z osoby na osobę, był już blisko coraz bardziej przerażonego byłego przełożonego.

Gdy już wszyscy leżeli na wpół martwi lub zabici, Shea skoczył na starszego dowódcę. Ten próbował zastrzelić przeciwnika, jednak pod wpływem strachu i trzęsących się rąk nie był w stanie wycelować. Chłopiec poczuł jak kula przeszywa jego nogę na wylot, jednak kompletnie to zignorował. Rozległ się dźwięk rozrywanej skóry przez wielkie szpony. Ciepła krew trysnęła na ogarniętą przez dzikość twarz i ręce.

Nastała cisza. Koturin wylądował na dwie nogi i ugiął jedną pod wpływem nagłego bólu. Ciężko oddychał. Dopiero teraz odzyskał całkowitą świadomość. Pamiętał co zrobił, gdy nie panował nad sobą, lecz nie żałuje tego, co się stało. Ale pamiętał też to, co zobaczył i usłyszał.

Pośród pozostałości po krwawej masakrze, martwych ciał i czerwonych plam, stał chłopiec, który zrozumiał, że został kompletnie sam.

Upadł na kolana, a łzy zaczęły intensywnie płynąć, łącząc się z krwią na twarzy i podłodze. Skulił się i zaczął pięściami bić w podłogę, raniąc sobie skórę. Całe podziemie przeszedł jeden, głośny i pełen bólu krzyk.

Shea zawsze grał silnego, starał się nie poddawać, jednak teraz nie ma dlaczego walczyć. 

Dla nikogo.

Płaczem wyrzucał łzy, tłumione przez tyle lat. Czuł ucisk w sercu. Czoło dotykało mokrej podłogi. Nie chciał już żyć. Miał już dość tego miejsca. Wstał, uginając zranioną nogę i szedł nierównym krokiem do wyjścia na zewnątrz, które było po drugiej stronie sali. Wciąż lecące łzy utrudniały mu widoczność i co jakiś czas potykał się o czyjeś ciało, lecz mimo to szedł dalej. Chciał uciec od wszystkiego, co go spotkało.

Otworzył niedbale drzwi na małą uliczkę między budynkami. Spowijała ją ciemność z powodu nocy i bardzo późnej pory. Padający deszcz uderzał o bruk i niedaleko stojące worki na śmieci.

Shea utykając poszedł parę kroków do przodu. Opierając się o ścianę, szedł wzdłuż niej i skręcił w kierunku głównej ulicy, lecz po drodze potknął się o własne nogi i upadł na lewą stronę. Rozległ się cichy plusk.

Nie wstawał.

Pozwalał, aby deszcz leciał na niego razem ze łzami z oczu, które były bez życia. Lodowata woda otulała go i razem z raną w nodze przypominały mu, że żyje, jednak było mu wszystko obojętne.
Zdążył już przemoknąć. Głowa wciąż leżała bezpośrednio na zimnych kamieniach. Nic nie chciał robić. Nie miał siły na nic. W środku czuł tylko pustkę, a pośrodku niej był ból. Łzy nie przestawały płynąć, łaskocząc jego nos, lecz nie miał siły nawet ruszyć ręką. Leżał tak nieruchomo, nie wiedząc ile już czasu minęło. Nawet deszcz przestał zagłuszać wszystko dookoła i zniknął, pozostawiając po sobie tylko wilgoć i chłód. 

Nagle usłyszał jak ktoś biegnie w jego kierunku, lecz nie chciało mu się także spojrzeć.

— Ej! Młody! — krzyknęła osoba przy nim, jednak Shea nie zareagował.

— Ej, chłopie, chyba nie umarłeś, nie? - zapytał zaniepokojony mężczyzna. Koturin poczuł, że ten ktoś podnosi jego głowę. Dopiero wtedy raczył spojrzeć na osobę.

Swoimi blado - żółtymi oczami zobaczył znajomą twarz, która miała lekko podłużną szczękę, cienkie usta i prosty nos. Średniej długości brązowe włosy były trochę wilgotne od deszczu, a szmaragdowe tęczówki wpatrywały się w niego z lekkim strachem.

Shea resztkami sił chwycił trzymającą jego ramię rękę i odepchnął od siebie.

— Zostaw mnie... — wyszeptał zły. Niezgrabnie usiadł i podparł się rękoma za plecami, podkulając jedną nogę, a drugą, ranną, pozostawiając w spoczynku. Schylił głowę. Nie chciał, aby ktokolwiek widział go w takim stanie.

Zethar sam nie wiedział, czemu tu przyszedł, ani dlaczego martwił się o tego chłopca. Po prostu pragnął mu pomóc, czemu sam się dziwił. Może chciał tego dlatego, że lekko go przypomina?
Mężczyzna dostrzegł rozmazaną krew na całym ciele, a także ranę na udzie.

— Co się stało? — zapytał z powagą, kucając przy koturinie.

— Idź sobie! Nie chcę twojej litości, ani pomocy. I tak nie zrozumiesz! — wrzasnął Shea, lecz przez resztkę łez jego krzyk lekko się załamał.

Zethar nic nie odpowiedział i jeszcze przez chwilę patrzył się na chłopaka. Zamknął oczy i wstał. Wyjął z kieszeni papierosa, którego następnie zapalił. Zrobił wydech.

"Rany, jak niezręcznie." pomyślał. "Ale jednak..." Znów zwrócił swój wzrok ku chłopcu.

— Masz rację. Nikt nie jest w stanie całkowicie zrozumieć drugiego człowieka. — Koturin nadal siedział nieruchomo. — Ale nie powinieneś okłamywać sam siebie, mówiąc, że nie chcesz pomocy. Niektórzy mogą ci odebrać wszystko, a inni dać to, czego ci brakuje. — Znów nastała krótka przerwa, w czasie której brunet zaciągnął się nikotyną. — Jak się nazywasz, młody?

— S... Shea — zawahał się na chwilę, nadal mając głowę w dole. Co ten koleś próbuje mu powiedzieć?

— A więc Shea... Chodź ze mną.

Chłopiec nie wierzył w to co usłyszał. Opuchniętymi od płaczu oczami spojrzał zszokowany na mężczyznę, którego wzrok był poważny. Nie był w stanie nic powiedzieć. Ta propozycja kompletnie go zaskoczyła. W końcu, niemal nieświadomie, kiwnął delikatnie głową, na znak, że przyjmuje propozycję. Nie miał gdzie się udać, a poza tym, nie wiedzieć czemu, jakaś część jego chce iść za tym człowiekiem.

Zethar uśmiechnął się lekko. Wiedział, że ta decyzja będzie mieć swoje skutki w przyszłości i że od teraz jego życie nie będzie takie same.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział 17

Właściciel gospody otworzył szerzej oczy. Zbladł i zaniemówił. Musiał się oprzeć o blat, bo poczuł jakby cały grunt usunął mu się spod nó...