piątek, 4 maja 2018

Rozdział 3

— Chcę ją zobaczyć! — zażądał młody chłopiec. — Pozwólcie mi spotkać się z moją siostrą!

Shea ciskał piorunami z nienaturalnie jarzących się żółtych oczu w większego mężczyznę. Ten tylko się uśmiechnął.

— Wykorzystałeś swoją wizytę tydzień temu. — Stał z zaplecionymi rękami, zasłaniając ciałem drewniane drzwi.

W kamiennym korytarzu znajdowali się tylko oni. Światło dawały tylko małe okna przy suficie. Widok z nich rozchodził się na bruk ulicy, na której o tej godzinie był duży ruch.

Mały koturin ścisnął ręce w pięści. Nie widział swojej młodszej siostry od kilku dni, a była ona jego jedyną rodziną. Tylko z jej powodu robił to, co ci ludzie mu kazali. Chciał znów zobaczyć jej słaby, a mino tego ciepły uśmiech, dzięki któremu jeszcze nie zwariował.

Mężczyzna zadarł lekko głowę, by spojrzeć na chłopca z góry.

— Chyba nie chcesz, aby coś się jej stało, prawda? — rzekł z wyższością i ohydnym uśmiechem.
Shea zacisnął oczy i jeszcze bardziej ręce. Po chwili rozluźnił uścisk i zrobił wydech. Wkurzony bez słowa odwrócił się w kierunku wyjścia.

— Grzeczny kotek — usłyszał paskudny i rozbawiony głos.

Chłopak trzasnął drzwiami i rozległo się echo. Nie myśląc wypełniony negatywnymi uczuciami walnął z całej siły w ścianę na przeciwko. Po uderzeniu pojawiło się wgniecenie, a resztki kamieni spadały na ziemię. Koturin oddychał ciężko, starając się uspokoić. Czuł krew na dłoni, jednak kompletnie to zignorował i schował ręce do kieszeni swojego czarnego płaszcza. Szybkim i pewnym siebie krokiem szedł siecią ciemnych korytarzy. Stwierdził, że musi w jakiś sposób rozładować złość, a na pewno wyjść stąd, bo już miał dość tego miejsca.
 Stwierdził, że musi w jakiś sposób rozładować złość, a na pewno wyjść stąd, bo już miał dość tego miejsca
Zethar szedł przez las. Co jakiś czas brał głęboki oddech, delektując się pięknem dnia. Promienie słońca przedostawały się przez drzewa, tworząc jasne smugi na ścieżce. Wiał lekki wiatr, powodując naokoło szum liści.

Mężczyzna trzymał płaszcz zwinięty w kłębek. Dziś nie było zimno, więc za okrycie służyła mu zwiewna koszula i czarne spodnie. Na szczęście nie było także zbyt wiele chmur, co sprawiało, że był to idealny dzień, aby zrobić pranie.

Doszedł ścieżką nad rzekę. Nie była ona duża i miała raptem około dziesięciu metrów szerokości, a głębokość sięgała do pasa. Słychać było jak delikatnie woda uderzała o kamienie.

Zethar podwinął rękawy i uklęknął przy brzegu rzeki. Zamoczył cały płaszcz i wyjął z kieszeni spodni małe mydełko, po czym zaczął szorować zakrwawione miejsca.

Jego twarz wykrzywiła się w grymas. Taki ładny dzień, a on musi czyścić ubranie. I to przez tego dzieciaka. Westchnął. Swoją drogą, co się z nim stało?

Gdy wreszcie skończył, zadowolony powiesił mokry płaszcz na gałęzi pobliskiego drzewa, aby wysuszył się w słońcu.

Nagle usłyszał trzask gałązki i dźwięk zaskoczenia. Spojrzał w tamtym kierunku i ujrzał młodego zabójcę z ubiegłej nocy.

Shea stał nieruchomo. Usta chłopca były otwarte, jednak nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa. Wpatrywał się przerażony i jednocześnie zszokowany w osobę, stojącą jak gdyby nigdy nic przed nim.Nie mógł uwierzyć w to, co widział. Był pewien, że to człowiek. Jego zmysły się nigdy nie myliły. Więc jakim cudem ten mężczyzna żyje? Przecież sam mu przeciął gardło! Nie myśląc długo odwrócił się i bardzo szybko pobiegł w głąb lasu. Jego serce biło jak szalone.

— Czekaj! — Usłyszał za sobą, lecz nie miał zamiaru zwolnić, ani tym bardziej zawrócić.
Zethar skrzywił się i podrapał się po tyle głowy. Wyobrażał sobie, co młody chłopiec mógł pomyśleć i nie dziwił się, że był przerażony. To przecież jakby zobaczyć żywego trupa.

Usiadł pod drzewem i oparł się o pień, zamykając przy tym oczy. Nie miał zamiaru się tym przejmować, bo był pewny, że jeszcze się spotkają.
 Nie miał zamiaru się tym przejmować, bo był pewny, że jeszcze się spotkają
Shea szedł zirytowany przez labirynt kamiennych korytarzy. Była już noc i wybiła godzina spotkania członków podziemnej organizacji, na której musiał być obecny.  Wtedy, co dwa dni, dostawał zlecenie, najczęściej w postaci zabójstwa. Szczerze miał już dość patrzenia na te same, zadufane w sobie gęby dorosłych.

— To co robimy z ciałem? — Usłyszał nagle za zakrętem, w który miał skręcić. Szybko i niezauważalnie przywarł plecami do ściany na rogu. 

Chłód przeszedł po jego ciele, kończąc się na bosych stopach, jednak to mu nie przeszkadzało. Był do tego przyzwyczajony i zmiany temperatury zbytnio na niego nie wpływały.

— Ciii! — uciszył go drugi głos. — Nie tak głośno. Jeszcze kotek usłyszy. — Shea ściągnął brwi. Wyczuł, że są tam tylko dwie osoby, ale o czym miał nie wiedzieć? Jakie ciało? I czemu ci dwaj mężczyźni nie są na zebraniu?

— Daj spokój, jest już pewnie z spotkaniu.

— Ale gdyby się dowiedział, że jego siostra umarła, to mógłby już przestać dla nas pracować i stracilibyśmy klientów.

Shea zamarł. Oczy otworzyły się szeroko, a źrenice zmalały. Czuł jakby stracił grunt pod nogami, lecz mimo to stał nieruchomo. 

Jak to jego siostra nie żyje? Dlaczego? JAK? Jedyna osoba, która trzymała go przy zdrowych zmysłach, jedyna osoba, dzięki której miał nadzieję, jedyna osoba, dla której żył, właśnie zniknęła?...
Był w dużym szoku. Nie mógł w to uwierzyć. To nie mogła być prawda. Jednak... nie widział jej już jakiś czas, nie wiedział nawet jak się czuje. Do głowy przyszedł mu ostatni widok jej twarzy. Blada, wycieńczona ciemnością i życiem w zamknięciu cera, jasne, cienkie i ubrudzone włosy oraz ciepły, ale jednocześnie słaby uśmiech, dodający otuchy oraz podkreślający wychudzone kości policzkowe.

— Szkoda, bo ładna była — rzekł z udawanym żalem jeden z mężczyzn, po czym obaj zaczęli się śmiać.

Shea poczuł jak mu się krew gotuje ze złości. Zacisnął zęby oraz ręce, wbijając ostre pazury w skórę. Nie panując nad sobą, w mgnieniu oka skręcił za róg, złapał za gardło pierwszego mężczyznę i dzięki sile zamachu przycisnął go do ściany. Ten syknął z bólu po spotkaniu głowy z kamieniami. Nie spodziewał się ataku, jednak automatycznie złapał duszącą go rękę. Jego kolega też był zdezorientowany i nie wiedział co ma zrobić. Czy pomóc, czy ukryć dowód śmierci dziewczynki, leżącej za nim.

Shea widział przerażenie w oczach ofiary, spowodowane niemal świecącymi się, przepełnionymi furią i dzikością tęczówkami. Mężczyzna pod ścianą chciał się uwolnić, ale sparaliżował go strach. Widok młodego chłopca, ukazującego nienaturalne kły, oraz jego przerażających, przepełnionych nienawiścią oczu, u których nie było ani cienia zawahania, sprawił, że cała pewność siebie prysła, niczym bańka mydlana. Powrócił na ziemię dopiero wtedy, gdy ostre paznokcie na zaciskającej się na jego szyi ręce zaczęły przebijać mu skórę.

— I... Idź zawiadomić innych — wydusił z siebie, a widząc, że jego kolega nadal stoi przestraszony i niewiedzący co ma zrobić, dodał głośniej — Idź już!

Druga osoba niepewnie w końcu ruszyła korytarzem za sobą.

Shea zachował resztki świadomości, lecz kompletnie go nie obchodziło czy któraś z tych szumowin zginie, czy nie. Jedyne czego chciał to wiedzieć, czy plotka, którą usłyszał jest prawdziwa.

Słysząc bieg uciekiniera, odruchowo odwrócił głowę i wtedy jego oczy trafiły na worek, w którym było ciało. Tylko zimna twarz dziewczynki była odsłonięta.

Czas na chwilę stanął. Młody chłopiec nie mógł uwierzyć w to, co widział. Każda sekunda zdawała się być godziną. Zszokowany puścił mężczyznę, który upadł na ziemię i ciężko oddychał.

Dla Shei wszystko zniknęło. Byli tylko on i jego siostrzyczka. Martwa. Otwarte z szoku usta zaczęły drżeć, a jego ciało lekko trząść. Grawitacja jakby się zwiększyła i jeden krok w stronę dziewczynki zdawał się zabierać mnóstwo energii. Wpatrywał się przerażony i nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Trzymany tutaj od najmłodszych lat, żył i znosił katusze tylko dla siostry, która leżała teraz przed nim. Nieżywa. To było dla niego zbyt wiele.

Coś w nim pękło. Nagle złapał się za głowę, która zaczęła intensywnie pulsować. Krzycząc padł na kolana i się skulił, starając się uciec od nagłego cierpienia. W rytm tętna czuł ból, jakby jego mózg miał zaraz eksplodować. Ponad to napadło go ogromne kłucie w sercu. 

Nie rozumiał co się dzieje. Krzyczał, starając się, aby to wszystko zniknęło razem z dźwiękiem. Poczuł, że coś zmienia się na jego ciele, ale nie był w stanie myśleć, ani się na tym skupić.

Ból ustąpił. Nagle zniknął razem ze świadomością, nad którą kontrolę przejął instynkt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział 17

Właściciel gospody otworzył szerzej oczy. Zbladł i zaniemówił. Musiał się oprzeć o blat, bo poczuł jakby cały grunt usunął mu się spod nó...