piątek, 4 maja 2018

Rozdział 2

Nocny wiatr powiał, poruszając końcówkami czekoladowych włosów. Zethar wziął głęboki wdech i natychmiast się skrzywił czując drażniący nos dym z komina. Wstał i podszedł na krawędź czerwonego dachu. Rozejrzał się podziwiając panoramę nocnego miasta. Zauważył, że w pobliżu nikogo nie ma, skoczył na dół. 

Przez ułamek sekundy miał rozmazany wzrok i czuł jak spada. W momencie zetknięcia stopy z chodnikiem, poczuł, że złamała mu się piszczel. Przeszedł go dreszcz i znieruchomiał na chwilę.

— Cholera — syknął z nagłego bólu. — Nie sądziłem, że skok z trzeciego piętra będzie tak boleć!
Nie minęło jednak kilka sekund, a już poczuł jak kość wraca na swoje miejsce i zrasta się oraz jak rozerwane tkanki na nowo się łączą. Po złamaniu nie było ani śladu.

Zethar ziewnął. Uznał to za znak, że trzeba wracać do domu i się przespać. Szedł obok głównej, oświetlonej ulicy, a jedyny dźwięk, jaki było słychać, to delikatny stukot jego butów o kamienny chodnik. Ręką sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyjął jednego papierosa. W trakcie drogi próbował go zapalić, ale zapalniczka odmówiła współpracy. W końcu po paru próbach wskrzeszenia ognia, lekko podirytowany przystanął. Już miał zamiar dalej zmagać się z metalowym pudełkiem, gdy nagle usłyszał krzyk przerażonego mężczyzny.

— Nie! Nie zabijaj mnie!!! — błagał mężczyzna. Zethar zaintrygowany schował papierosa i szybko podszedł do małej, ciemnej i wąskiej uliczki między kamienicami, z której słychać było głos.

Widok, który zastał nie wywarł na nim jakiegoś wielkiego wrażenia, lecz musiał przyznać, że było to interesujące. Ujrzał bowiem młodego chłopca, na oko dwunastolatka, który zdecydowanie nie był człowiekiem. Pomimo cienia dało się dostrzec niezwykły ciemno wiśniowyodcień jego krótkich włosów. Miał na sobie lekko podarty, czarny płaszcz, bez rękawów i kaptura. Niemal świecące w ciemności, żółte tęczówki patrzyły na swoją ofiarę, kulącą się pod murem. Mężczyzna w podeszłym wieku nie był w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Jego przerażone źrenice wpatrywały się w pozbawione uczuć oczy. Nie należały one do słodkiego dziecka, o nie. To były oczy zabójcy.

Chłopiec w błyskawicznym tempie wyjął zza paska prosty, stalowy sztylet. W ułamku sekundy pokonał kilka metrów dzielące go od celu i zatopił ostrze w miejsce między obojczykami. Jedyne co się dało usłyszeć to dźwięk nagłego rozlewu krwi oraz ostatni jęk mężczyzny, zmieszany z odgłosami dławienia się cieczą.

Zethar schował ręce w kieszenie i gwizdnął.

— Nieźle... — prychnął bardziej do siebie.

Nastolatek natychmiast odskoczył na bezpieczną odległość. Automatycznie ugiął nogi i lekko się nachylił. Jedna z rąk trzymała skierowany do dołu sztylet, a druga była przygotowana aby  się obronić lub zaatakować.

Brązowowłosemu nie umknał  fakt, iż chłopiec miał średniej długości, ostro zakończone pazury oraz  lekko wydłużone pary kłów, których zwykli ludzie na pewno nie posiadają. Na tle delikatnych, kobiecych rys, wyróżniały się duże oczy, przepełnione nienawiścią i lekkim strachem, spowodowanym przyłapaniem na popełnieniu zbrodni. Ale Zethar dostrzegł w nich coś jeszcze. 

Ból.
 
To są oczy, które nie raz widział w lustrze.

Mężczyzna lekko uniósł ręce w geście obronnym. Nie spuszczając wzroku z osoby z naprzeciwka, od razu wydedukował czym ona jest. Ta postawa, niczym u jeżącego się zwierzęcia, ale jednocześnie szykującego się do skoku tygrysa, prawie świecące w ciemności oczy oraz inne cechy były charakterystyczne nie dla ludzi, którzy  umieją zmieniać swoją formę, lecz dla półludzi, którzy są uważani za wymarły gatunek. Ten chłopiec był w połowie człowiekiem i kotem.

— Nie często spotyka się młodego koturina — powiedział Zethar zwyczajnym, miłym tonem, nadal utrzymując dłonie na wysokości ramion. Nie szukał zaczepki do bójki, ale nigdy nie spotkał żadnego przedstawiciela kotowatych ludzi na żywo. Był po prostu zainteresowany jego naturą. Intrygowały go także uczucia, które skrywał młody chłopak... Może po prostu był ciekaw ich pochodzenia?

Nie zdążył nawet zacząć kolejnego zdania, gdy wiśniowo-włosy wyjął z pod płaszcza trzy noże i rzucił nimi w przeciwnika. Zaskoczony mężczyzna zdążył się tylko lekko skulić,  mały koturin nie zamierzał dać chwili wytchnienia i w momencie gdy ostrza opuściły jego dłoń, sam ruszył, aby zaatakować. W ułamku sekundy znalazł się za brązowowłosym, który nie zdążył na nic zareagować, bo był kompletnie zszokowany umiejętnościami chłopca, który szybkim ruchem podciął mu gardło. Bezwładne i wykrwawiające się ciało upadło na podłogę, tworząc na bruku czerwoną kałużę.

Młody nastolatek zaczął uspokajać swój oddech i tętno, które podskoczyły pod wpływem adrenaliny. Jako wyszkolony zabójca miał za zadanie wyeliminować wszystkie nieprzewidziane sytuacje, które zdarzą się podczas misji. Zabicie tego człowieka uważał za odruch. Wyjął z ciała trzy noże i, wytarłszy je o skrawek płaszcza, razem ze sztyletem schował na miejsce. Odwrócił się w głąb ciemnej oraz wąskiej uliczki i ruszył szybkim krokiem. Skoczył na znajdujący się wyżej od niego parapet, a następnie przeskoczył na dach, po którym zaczął biec do bazy.

— Nie myśl o tym, Shea —syknął do siebie. — Może i ten facet nie wyglądał groźnie, ale wszystko widział, więc musiał umrzeć. To jego wina. Nie trzeba było wtrącać się w nie swoje sprawy. — Skakał z dachu na dach, dopóki nie dotarł do celu.

Po paru godzinach, gdy młody chłopiec był już daleko, Zethar zamrugał ospale parę razy. Leżał na plecach i powoli przypominał sobie, co się stało. Przekręcił ostrożnie głowę i nagle zaatakowała go fala przeszywającego bólu dobiegającego z siły. Spróbował usiąść, lecz natychmiast się skulił z powodu przeraźliwego kłucia w okolicach brzucha. Znieruchomiał na chwilę i poczekał parę sekund, aby wewnętrzne obrażenia skończyły się goić. Osłabiony, lekko drżącą dłonią rozpiął koszulę i spojrzał jak czerwone dziury, które najpierw zastępuje różowa tkanka, a następnie blada skóra. Odetchnął z ulgą i położył głowę na ręce opartej na podkulonej nodze.

Wydawało mu się, że minęły wieki nim ostatni raz tak się czuł. Od bardzo, bardzo dawna nikt go, teoretycznie, nie zabił, ani nigdy nie stracił przytomności, na skutek "śmierci", aż do teraz. I to z powodu kogo? Małego dzieciaka. Uśmiechnął się na tyle, na ile siły mu pozwalały.

Nagle doznał szoku. Czy on się właśnie uśmiechnął? Tak prawdziwie? Wiedział, że był prawdopodobnie biały, jak ściana, czuł zaschniętą krew na brodzie i szyi, ale mimo to uśmiechał się z ironii, jaka go spotkała. Właśnie został "zabity" przez jakiegoś chłopca. Teraz jeszcze bardziej zainteresował się jego osobą.

Nagle poczuł jak coś przebija jego krtań od środka. Padł na kolana i zaczął intensywnie kaszleć. Coś spowodowało, że zaczął się dławić pojawiającym się płynem. Z jego ust z każdym odkrztuszeniem wypływała krew. W końcu usłyszał brzdęk metalu obijającego się o kamienie. Schylił głowę z ulgi, że nareszcie może wziąć oddech. Czuł, że miał mokre oczy. Ostatnimi siłami usiadł po turecku. Jego oddech był ciężki oraz nieregularny i dopiero po paru minutach bycia w tej pozycji zaczął nabierać powietrza normalnie, a skóra zaczęła odzyskiwać swój naturalny kolor.

Nie ukrywał, iż było to bardzo irytujące, że ktoś zdołał go doprowadzić do takiego stanu.

— Co za dzieciak... — rzekł słabo z niedowierzaniem, masując obolałą krtań. — Bezbłędnie trafił nożami w punkty witalne... Ale z tym gardłem to już przesadził — dodał niezadowolony. 

Wstał i sięgnął ręką po rzecz, która utrudniła mu oddychanie. Okazało się, że był to odłamek ostrza, które trafiło go w brzuch. Kącik ust poszedł mu w górę. Schował odłamek do wewnętrznej kieszeni okrycia i odwrócił się w kierunku oświetlonej, głównej ulicy, po której rozchodził się dźwięk zegara, informujący, że jest godzina czwarta.

Gdy Zethar wyszedł z cienia, dopiero teraz zobaczył jak bardzo brudne ma ubrania. Załamał się, że będzie musiał wyrzucić podartą koszulę. Spojrzał jednak na ciemnozielony, uplamiony płaszcz i westchnął zmęczony. 

— Będę musiał zrobić pranie...
_________________________________________
Te początki są no... "mroczne", ale chodziło mi o ukazanie bolesnej przeszłości bohaterów, dlatego może sprawiać to wrażenie dark fantasy jeszcze w następnych rozdziałach, jednak nie planuję całej powieści utrzymać w takim klimacie ;) Są to głównie wspomnienia, nadal wstęp, aby przybliżyć obraz każdego z bohaterów i jak się poznali.
/~Sayox

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział 17

Właściciel gospody otworzył szerzej oczy. Zbladł i zaniemówił. Musiał się oprzeć o blat, bo poczuł jakby cały grunt usunął mu się spod nó...