piątek, 4 maja 2018

Rozdział 1

— Zethar, możesz mi łaskawie powiedzieć, czemu idziemy z tymi typkami? — zapytał wzburzony siedemnastolatek, wskazując na dwójkę ludzi idących za nim.

Brązowo-włosy mężczyzna westchnął na zadane pytanie.

— Shea, teraz jedziemy na tym samym wózku i musimy trzymać się razem — rzekł z lekkim, zakłopotanym uśmiechem w stronę nastolatka. — Nie muszę chyba przypominać, dlaczego musieliśmy uciekać z miasta i teraz idziemy we czterech przez las?

— Że co??? — krzyknął wściekły wiśniowonowłosy. — Że to niby moja wina, że nas wyjebali z miasta???

Zethar przystanął.

— Nie przeklinaj, Shea — upomniał go starszy, lecz ten puścił tę uwagę mimo uszu.

— To wszystko wina tego kundla! Nie moja! — Wskazał na białowłosego, młodego mężczyznę, który słysząc swoje przezwisko natychmiast zareagował.

— Jak mnie nazwałeś wszarzu? — zapytał z wyższością i nieukrywaną nienawiścią. 

Jego towarzysz westchnął.

— Yakov, nie daj się sprowokować — rzekł bezemocjonalnie, lecz ten go kompletnie zignorował. Podszedł szybko do nastolatka i stanął na przeciw jego. Wilkołak lekko go przerastał.

— Słyszałeś psie. — Wiśniowowłosy nie zamierzał ustąpić. Toczyli zaciekle niemą wojnę na spojrzenia.  Oboje za sobą nie przepadali i nie zamierzali tego ukrywać.

Blond-włosy wampir stanął koło Zethara. Oboje patrzyli się na nich ze zrezygnowaniem. Nie zamierzali interweniować, póki nie dochodziło do rękoczynów. W tym czasie, gdy hybrydy sobie dogryzały, zaczęli prowadzić spokojną konwersację.

— Ivar, co o tym myślisz?— zapytał człowiek.

Wampir spojrzał na niebo, które było już całe różowe. Chłodny wiatr lekko zawiał, wprawiając w ruch liście, które zaczęły szeleścić. Cała zieleń zaczęła ciemnieć. Kwiaty powoli się zamykały, a mniejsze zwierzęta poczęły wracać do swoich legowisk.

— Musimy rozbić obóz, zanim nastąpi noc. Proponuję pójść lekko wgłąb lasu i tam rozpalić ogień. Ej! Wasza dwójka! Koniec kłótni, musimy iść. — Podszedł do wilkołaka i koturina z próbą rozdzielenia dwójki, lecz ci nie chcąc przegrać batalii nie zważali na słowa blondyna.

— Zamknij się! — krzyknęli jednocześnie w kierunku wampira, popychając go na ziemię, po czym wrócili do wyzywania się.

Ivar był wybuchowym typem i nie zamierzał darować tej dwójce, że go zignorowali. Wstał i ze złością także ich popchnął. Teraz to przerodziło się we wspólne przepychanie z obraźliwym słownictwem.

Zethar westchnął i przyłożył rękę do twarzy w geście zrezygnowania. Z zakłopotanym uśmiechem podszedł do nich z lekko uniesionymi rękoma, aby ich uspokoić.

— Ej ludzie, nie kłóćcie się już, musimy iść... — zaczął łagodnie, lecz został kompletnie zignorowany. 

Nagle dostał przypadkiem łokciem w nos. Dopiero teraz trójka raczyła spojrzeć na brązowo-włosowego, któremu także podniosło się ciśnienie. W odpowiedzi walnął ich wszystkich z całej siły pięścią po twarzach, po czym z miłym uśmiechem oznajmił, że idą dalej. Nikt nie zaprotestował. Mieli do niego respekt i coś w nim sprawiało, że nie chcieli mu się przeciwstawiać. Może dlatego, że za ten pozornie łagodny uśmiech wzbudzał w nich lekki lęk? Przytykając ręce do bolących punktów szli za brunetem. Shea oraz Yakov nadal mierzyli się co jakiś czas wzrokiem, jednak zachowywali odstęp od siebie i nic nie mówili. Ivar szedł przed nimi, aby w razie czego przerwać ponowną kłótnię. Obiecał sobie, że tym razem nie da się w nią wciągnąć. Idący na przodzie nieśmiertelny z małym rozbawieniem myślał, jak do tego wszystkiego doszło.
 Idący na przodzie nieśmiertelny z małym rozbawieniem myślał, jak do tego wszystkiego doszło 

~Pięć lat wcześniej~

Zethar był na wieczornym spacerze. Stare latarnie oświetlały kamienne drogi oraz chodniki. W domach powoli gasły światła. Na zewnątrz już prawie nie było ludzi. Jedynie co jakiś czas szły zakochane pary. Całe miasto sprawiało wrażenie, że pogrąża się we śnie. Ale to tylko wrażenie.
Brązowowłosy zatrzymał się. Wiatr poruszał jego ciemnozielonym płaszczem oraz rozwiewał dym palącego się papierosa. Twarz mężczyzny nie wyrażała żadnych uczuć. Szmaragdowe, zmęczone życiem oczy wpatrywały się w ciemne, poruszające się na niebie chmury. Szczupła ręka powędrowała do dymiącej rurki, która wylądowała na kamieniach, a następnie została zdeptana. Zethar zaczął iść dalej. Chłodne dłonie schował w kieszenie, a głowę skulił bardziej pod kołnierzem. "Noce robią się coraz zimniejsze" pomyślał. Idąc tak przez główną ulicę rozmyślał nad obecną sytuacją w mieście.

Nareszcie od wielu lat trwa pokój. Krwawe żniwa wojny między rasami zakończyły się. Jednak nie wszystkim to pasowało. Było wiele miejsc, gdzie nietolerancja to chleb powszedni. Począwszy od ukrytych osad elfów, aż po to miasto, w którym ludzie stanowią ponad osiemdziesiąt procent społeczeństwa. Większość z nich jest negatywnie nastawiona do "nieludzi". Prawo na całym kontynencie zabrania rasowej dyskryminacji, lecz kto będzie wiedzieć o jego łamaniu jeśli nikt o tym nie doniesie?  W wielu wsiach czy nawet miastach wszelkie morderstwa nieludzi jest przez ludzi ignorowane Mimo iż większość doskonale wie, że to wbrew prawu i zasadom zachowania pokoju, i tak nikt nic sobie nie robi z tej samowolki. Prawie każdy uważa, że to nie jego sprawa lub nie chce się w to mieszać.

Ale nie tylko ludzie tak działają. Większość elfów, zarówno mieszkającyhc w miastach, jak i ukrywających się po lasach, uważa się za gatunki wyższe. Nie chcą wchodzić w jakiekolwiek stosunki z innymi mieszkańcami ziem. O niedobitkach ras, takich jak wilkołaki, wampiry i parę innych, prawie w ogóle się nie słyszy. Dlaczego? Po pierwsze jest ich zbyt mało na świecie, a po drugie większość z nich nie ma zamiaru żyć w zgodzie z innymi, jakby w przeszłości nic się nie stało, jakby w przeszłości nie mordowali się nawzajem, nie byli skąpani we własnych krwiach. 

Na szczęście jest też druga strona medalu. Oczywiście istnieją miejsca, w których pokój nie jest udawany, lecz w prawie stu procentach prawdziwy. Tam rzeczywiście ludzie potrafią siebie zaakceptować, a złamanie prawa jest natychmiastowo zgłaszane i sprawiedliwie karane. W obliczu aktualnej sytuacji politycznej aż trudno uwierzyć w istenienie miejsc w których prawo zachowania równości ras jest właściwie przestrzegane, są jednak one dowodem na to że trzymanie się zasad umowy jest możliwe. Czym w takim razie czym różnią się one od choćby tego miasta? 

Można uważać, że to wina władz lub wychowania dzieci. Tutaj cała straż to samolubni ludzie. Każdy strażnik uważa, że mu wszystko wolno. Wieczorem karczmy są zapełniane i człowiek "po całym dniu służby" idzie tam razem ze swoją grupą. Zwykle kończy się to na krwawych bójkach, w których ofiarami są zazwyczaj inne rasy, lez żaden z klientów nie zareaguje, tak samo jak zastraszany właściciel.

Dlatego właśnie to miasto tylko pozornie zapada w sen. Noc to dla niektórych "pora zabawy", a dla innych istny koszmar. Rano zwykle znajduje się martwe ciała, a reakcja ludzi zależy od tego, do kogo ono należało. Jeśli jest elf, syrena lub inny "nieludz", to nawet nie kiwa się palcem, po prostu wrzuca się ciało do wspólnego grobu, ale jeśli jest człowiek... Od razu robi się zamieszanie i zwykle kończy się na prześladowaniu niewinnych. Niektórzy jednak uważają za dziwne to, że tylko tutaj nie ma żadnej gildii, która po części sprawowała by pieczę nad przestrzeganiem warunków pokoju. Krąży plotka o mrocznej organizacji zabójców i że to ona miałaby odpowiadć za większość morderstw, ale nikt tego nigdy nie potwierdził i szczerze mówiąc nikt nie palił się, aby to ustalić.

Zethar wspiął się na jedną z kamienic i usiadł na dachu. Podkulił jedną nogę, by nie spaść i patrzył na nocny krajobraz tego pozornie spokojnego miasta.

— Co ja tu właściwie robię?... — zapytał siebie cicho. Nie był miłosiernym samarytaninem, ani nie chciał nikogo ratować. Widział śmierć nie raz i  nie raz była ona z pod jego rąk. Nie miał pretensji o to, że ludzie nic nie robili, ponieważ sam także nie ratuje każdego. Nie znosił chamstwa i zła, ale zazwyczaj na nie nie reagował (inaczej było, gdy jakieś obelgi były skierowane w jego stronę). Sam uważał, że jest egoistą.

Tylko kiedy się zatracił? Kiedy przestał czuć pozytywne emocje? Pewnie w momencie, gdy jako dziecko został sprzedany przez własnych rodziców. Później przeżył lata katorgi, bicia i wstrzykiwania przeróżnych substancji... do czasu, gdy w wieku dwudziestu paru lat, podczas "zabiegu", w którym czuł, że zaraz wszystko od środka mu spłonie, stracił kontrolę nad sobą. Po tych wszystkich latach udało mu się wydostać. Z czasem udało mu się oswoić z nową sytuacją oraz znów patrzeć na świat z wielu perspektyw, zarówno dobrych jak i złych.

Ale od tamtego czasu ani razu szczerze się nie uśmiechnął.

Doskonale umiał udawać różne emocje, lecz czuł się z nich wypruty. Przez dwadzieścia lat od tamtego wydarzenia cały czas czuł pustkę.

Przez dwadzieścia lat od tamtego wydarzenia, kiedyś jego rodzinne, małe miasteczko przerodziło się w zimne dla innych przybyszów miasto. 

Przez dwadzieścia lat od tamtego wydarzenia nie zestarzał się ani o rok. 

Od dwudziestu lat, od tamtego wydarzenia, jest nieśmiertelny.

_________________________________
 Zapraszam do czytania dalej, bo to są same początki, a jak wiadomo na samym początku jest nudniej niż dalej ^^
~SayoX

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział 17

Właściciel gospody otworzył szerzej oczy. Zbladł i zaniemówił. Musiał się oprzeć o blat, bo poczuł jakby cały grunt usunął mu się spod nó...