— Zethar, możesz mi
łaskawie powiedzieć, czemu idziemy z tymi typkami? — zapytał wzburzony
siedemnastolatek, wskazując na dwójkę ludzi idących za nim.
Brązowo-włosy mężczyzna westchnął na zadane pytanie.
— Shea, teraz jedziemy
na tym samym wózku i musimy trzymać się razem — rzekł z lekkim,
zakłopotanym uśmiechem w stronę nastolatka. — Nie muszę chyba
przypominać, dlaczego musieliśmy uciekać z miasta i teraz idziemy we
czterech przez las?
— Że co??? — krzyknął wściekły wiśniowonowłosy. — Że to niby moja wina, że nas wyjebali z miasta???
Zethar przystanął.
— Nie przeklinaj, Shea — upomniał go starszy, lecz ten puścił tę uwagę mimo uszu.
— To wszystko wina tego
kundla! Nie moja! — Wskazał na białowłosego, młodego mężczyznę, który
słysząc swoje przezwisko natychmiast zareagował.
— Jak mnie nazwałeś wszarzu? — zapytał z wyższością i nieukrywaną nienawiścią.
Jego towarzysz westchnął.
— Yakov, nie daj się
sprowokować — rzekł bezemocjonalnie, lecz ten go kompletnie zignorował.
Podszedł szybko do nastolatka i stanął na przeciw jego. Wilkołak lekko
go przerastał.
— Słyszałeś psie. —
Wiśniowowłosy nie zamierzał ustąpić. Toczyli zaciekle niemą wojnę na
spojrzenia. Oboje za sobą nie przepadali i nie zamierzali tego ukrywać.
Blond-włosy wampir
stanął koło Zethara. Oboje patrzyli się na nich ze zrezygnowaniem. Nie
zamierzali interweniować, póki nie dochodziło do rękoczynów. W tym
czasie, gdy hybrydy sobie dogryzały, zaczęli prowadzić spokojną
konwersację.
— Ivar, co o tym myślisz?— zapytał człowiek.
Wampir spojrzał na
niebo, które było już całe różowe. Chłodny wiatr lekko zawiał,
wprawiając w ruch liście, które zaczęły szeleścić. Cała zieleń zaczęła
ciemnieć. Kwiaty powoli się zamykały, a mniejsze zwierzęta poczęły
wracać do swoich legowisk.
— Musimy rozbić obóz,
zanim nastąpi noc. Proponuję pójść lekko wgłąb lasu i tam rozpalić
ogień. Ej! Wasza dwójka! Koniec kłótni, musimy iść. — Podszedł do
wilkołaka i koturina z próbą rozdzielenia dwójki, lecz ci nie chcąc
przegrać batalii nie zważali na słowa blondyna.
— Zamknij się! — krzyknęli jednocześnie w kierunku wampira, popychając go na ziemię, po czym wrócili do wyzywania się.
Ivar był wybuchowym
typem i nie zamierzał darować tej dwójce, że go zignorowali. Wstał i ze
złością także ich popchnął. Teraz to przerodziło się we wspólne
przepychanie z obraźliwym słownictwem.
Zethar westchnął i
przyłożył rękę do twarzy w geście zrezygnowania. Z zakłopotanym
uśmiechem podszedł do nich z lekko uniesionymi rękoma, aby ich uspokoić.
— Ej ludzie, nie kłóćcie
się już, musimy iść... — zaczął łagodnie, lecz został kompletnie
zignorowany.
Nagle dostał przypadkiem łokciem w nos. Dopiero teraz
trójka raczyła spojrzeć na brązowo-włosowego, któremu także podniosło się
ciśnienie. W odpowiedzi walnął ich wszystkich z całej siły pięścią po
twarzach, po czym z miłym uśmiechem oznajmił, że idą dalej. Nikt nie
zaprotestował. Mieli do niego respekt i coś w nim sprawiało, że nie
chcieli mu się przeciwstawiać. Może dlatego, że za ten pozornie łagodny
uśmiech wzbudzał w nich lekki lęk? Przytykając ręce do bolących punktów
szli za brunetem. Shea oraz Yakov nadal mierzyli się co jakiś czas
wzrokiem, jednak zachowywali odstęp od siebie i nic nie mówili. Ivar
szedł przed nimi, aby w razie czego przerwać ponowną kłótnię. Obiecał
sobie, że tym razem nie da się w nią wciągnąć. Idący na przodzie
nieśmiertelny z małym rozbawieniem myślał, jak do tego wszystkiego
doszło.
~Pięć lat wcześniej~
Zethar był na wieczornym
spacerze. Stare latarnie oświetlały kamienne drogi oraz chodniki. W
domach powoli gasły światła. Na zewnątrz już prawie nie było ludzi.
Jedynie co jakiś czas szły zakochane pary. Całe miasto sprawiało
wrażenie, że pogrąża się we śnie. Ale to tylko wrażenie.
Brązowowłosy zatrzymał
się. Wiatr poruszał jego ciemnozielonym płaszczem oraz rozwiewał dym
palącego się papierosa. Twarz mężczyzny nie wyrażała żadnych uczuć.
Szmaragdowe, zmęczone życiem oczy wpatrywały się w ciemne, poruszające
się na niebie chmury. Szczupła ręka powędrowała do dymiącej rurki, która
wylądowała na kamieniach, a następnie została zdeptana. Zethar zaczął
iść dalej. Chłodne dłonie schował w kieszenie, a głowę skulił bardziej
pod kołnierzem. "Noce robią się coraz zimniejsze" pomyślał. Idąc tak
przez główną ulicę rozmyślał nad obecną sytuacją w mieście.
Nareszcie od wielu lat
trwa pokój. Krwawe żniwa wojny między rasami zakończyły się. Jednak nie
wszystkim to pasowało. Było wiele miejsc, gdzie nietolerancja to chleb
powszedni. Począwszy od ukrytych osad elfów, aż po to miasto, w którym
ludzie stanowią ponad osiemdziesiąt procent społeczeństwa. Większość z
nich jest negatywnie nastawiona do "nieludzi". Prawo na całym
kontynencie zabrania rasowej dyskryminacji, lecz kto będzie wiedzieć o
jego łamaniu jeśli nikt o tym nie doniesie? W wielu wsiach czy nawet
miastach wszelkie morderstwa nieludzi jest przez ludzi ignorowane Mimo
iż większość doskonale wie, że to wbrew prawu i zasadom zachowania
pokoju, i tak nikt nic sobie nie robi z tej samowolki. Prawie każdy
uważa, że to nie jego sprawa lub nie chce się w to mieszać.
Ale nie tylko ludzie tak
działają. Większość elfów, zarówno mieszkającyhc w miastach, jak i
ukrywających się po lasach, uważa się za gatunki wyższe. Nie chcą
wchodzić w jakiekolwiek stosunki z innymi mieszkańcami ziem. O
niedobitkach ras, takich jak wilkołaki, wampiry i parę innych, prawie w
ogóle się nie słyszy. Dlaczego? Po pierwsze jest ich zbyt mało na
świecie, a po drugie większość z nich nie ma zamiaru żyć w zgodzie z
innymi, jakby w przeszłości nic się nie stało, jakby w przeszłości nie
mordowali się nawzajem, nie byli skąpani we własnych krwiach.
Na szczęście jest też
druga strona medalu. Oczywiście istnieją miejsca, w których pokój nie
jest udawany, lecz w prawie stu procentach prawdziwy. Tam rzeczywiście
ludzie potrafią siebie zaakceptować, a złamanie prawa jest
natychmiastowo zgłaszane i sprawiedliwie karane. W obliczu aktualnej
sytuacji politycznej aż trudno uwierzyć w istenienie miejsc w których
prawo zachowania równości ras jest właściwie przestrzegane, są jednak
one dowodem na to że trzymanie się zasad umowy jest możliwe. Czym w
takim razie czym różnią się one od choćby tego miasta?
Można uważać, że to wina
władz lub wychowania dzieci. Tutaj cała straż to samolubni ludzie.
Każdy strażnik uważa, że mu wszystko wolno. Wieczorem karczmy są
zapełniane i człowiek "po całym dniu służby" idzie tam razem ze swoją
grupą. Zwykle kończy się to na krwawych bójkach, w których ofiarami są
zazwyczaj inne rasy, lez żaden z klientów nie zareaguje, tak samo jak
zastraszany właściciel.
Dlatego właśnie to
miasto tylko pozornie zapada w sen. Noc to dla niektórych "pora zabawy",
a dla innych istny koszmar. Rano zwykle znajduje się martwe ciała, a
reakcja ludzi zależy od tego, do kogo ono należało. Jeśli jest elf,
syrena lub inny "nieludz", to nawet nie kiwa się palcem, po prostu
wrzuca się ciało do wspólnego grobu, ale jeśli jest człowiek... Od razu
robi się zamieszanie i zwykle kończy się na prześladowaniu niewinnych.
Niektórzy jednak uważają za dziwne to, że tylko tutaj nie ma żadnej
gildii, która po części sprawowała by pieczę nad przestrzeganiem
warunków pokoju. Krąży plotka o mrocznej organizacji zabójców i że to
ona miałaby odpowiadć za większość morderstw, ale nikt tego nigdy nie
potwierdził i szczerze mówiąc nikt nie palił się, aby to ustalić.
Zethar wspiął się na
jedną z kamienic i usiadł na dachu. Podkulił jedną nogę, by nie spaść i
patrzył na nocny krajobraz tego pozornie spokojnego miasta.
— Co ja tu właściwie
robię?... — zapytał siebie cicho. Nie był miłosiernym samarytaninem, ani
nie chciał nikogo ratować. Widział śmierć nie raz i nie raz była ona z
pod jego rąk. Nie miał pretensji o to, że ludzie nic nie robili,
ponieważ sam także nie ratuje każdego. Nie znosił chamstwa i zła, ale
zazwyczaj na nie nie reagował (inaczej było, gdy jakieś obelgi były skierowane w jego stronę). Sam uważał, że
jest egoistą.
Tylko kiedy się
zatracił? Kiedy przestał czuć pozytywne emocje? Pewnie w momencie, gdy
jako dziecko został sprzedany przez własnych rodziców. Później przeżył
lata katorgi, bicia i wstrzykiwania przeróżnych substancji... do czasu,
gdy w wieku dwudziestu paru lat, podczas "zabiegu", w którym czuł, że
zaraz wszystko od środka mu spłonie, stracił kontrolę nad sobą. Po tych
wszystkich latach udało mu się wydostać. Z czasem udało mu się oswoić z
nową sytuacją oraz znów patrzeć na świat z wielu perspektyw, zarówno
dobrych jak i złych.
Ale od tamtego czasu ani razu szczerze się nie uśmiechnął.
Doskonale umiał udawać
różne emocje, lecz czuł się z nich wypruty. Przez dwadzieścia lat od
tamtego wydarzenia cały czas czuł pustkę.
Przez dwadzieścia lat
od tamtego wydarzenia, kiedyś jego rodzinne, małe miasteczko przerodziło
się w zimne dla innych przybyszów miasto.
Przez dwadzieścia lat od tamtego wydarzenia nie zestarzał się ani o rok.
Od dwudziestu lat, od tamtego wydarzenia, jest nieśmiertelny.
_________________________________
Zapraszam do czytania dalej, bo to są same początki, a jak wiadomo na samym początku jest nudniej niż dalej ^^
Zapraszam do czytania dalej, bo to są same początki, a jak wiadomo na samym początku jest nudniej niż dalej ^^
~SayoX
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz